Tunezja kwiecień 2008


 Kraina innego światła...

Lądujemy późnym popołudniem. Wychodzimy na płytę lotniska i przez ten krótki odcinek do autobusiku wciągam chciwie powietrze. Nieważne, że ma odpowiednią zawartość spalin, tak jest na każdym lotnisku, ale i tak jest inne, jest w nim ciepło i zapach kwiatów, chociaż to tylko kwiecień, a my zostawiliśmy za sobą dość zimną, wietrzną i deszczową pogodę... 

I światło jest inne, zawsze na południu jest inne, im bardziej w kierunku równika, tym ciemność jest bardziej przejrzysta, inny jest błękit nieba, inaczej świecą gwiazdy. Bardzo to jest odczuwalne, gdy przejeżdża się Alpy samochodem i nagle, po wychynięciu z długiego tunelu po włoskiej stronie gór zostawia się za sobą ciężkość i szarość zaalpejską i oddycha się powietrzem z większą ilością blasku, że tak to ujmę... 

To już 10 lat od mojej pierwszej wizyty w Tunezji. Tym razem nie przyjechałam sama, ale przywiozłam cały mały oddziałek - jestem ja, moja Mama, przyjaciółka Mamy, moja kumpela i najstarszy syn w wieku lat 14, jako nasz opiekuńczy mężczyzna. Dla niego to pierwsza dalsza wyprawa zagraniczna. Złapie rodzinnego bakcyla historycznego czy nie? Oto jest pytanie... 

Wieczorem dojechaliśmy do naszego hoteliku w Naebul, takiej pełnej przeciętności. Pokoje miał czyste i dość duże, wokół stały podobne obiekty. W sumie o to nam chodziło, by mieć miejsce do spania i śnadania, bo całe dnie miało i tak nas nie być. Cudowne było, że do śnadania w kwietniu podawano miejscowe truskawki, prawdziwe, nie barwione kolosy bez smaku, tylko małe, pyszne prawdziwe pachnące truskawki.... 
Naebul to miasto u podnóża Cap Bon, półwyspu będącego od czasów starożytnych spichlerzem nie tylko kraju. W czasach imperiów punickiego i rzymskiego, a także potem eksportowana stąd ogromne ilości pszenicy i innych płodów rolnych. Dziś jest znacznie skromniej, ale klimat jest tu łagodniejszy, a plony ciągle wyższe... 
Sam Naebul słynie z ceramiki tradycyjnej. Patrząc na starsze części miasta trudno wyobrazić sobie, że jest to starożytne Neapolis, założone przez Greków z Cyreny w V w pne, potężny port, który kwitł do lipca 365 r. kiedy to znaczną część miasta zmiotło i zatopiło tsunami idące z Krety.... 
Jedak miasto podniosło się, przeżyło najazd Wandalów, doczekało się powrotu Rzymu Wschodniego (znanego nam jako Bizancjum), dopiero dobił go najazd islamski....  Dziś po wielowiekowej historii nie ma śladów, miasteczko jest dość senne i niczym poza ceramiką się nie wyróżna... Jako punkt wypadowy było świetne. 

Po pierwszym śnadaniu wyruszyliśmy szukać wypożyczalni samochodowej. Trochę chodzenia i po godzinie siedzieliśmy już w całkiem przyzwoitym peugeociku, który nas dowiózł w wiele pięknych miejsc. Jako że tak pilnie wyczyściłam torbę ze zbędnych papierów, że wzięłam tylko paszport a zostawiłam prawo jazdy, całe 2000 km po tunezyjskich drogach i dróżkach spadło na barki mojej przyjaciółki Teresy, kobiety drobnej acz nieugiętej i świetnego kierowcy. Bez niej przyszłoby nam chodzić piechotą, bo reszta odpowiednich dokumentów nie miała... 

       
           Oto nasz hotelik, zaraz przy plaży, z ładnym ogrodem, żadne cudo ale przyjemne miejsce. 


Centralne skrzyżowanie Naebulu, a na środku gigantyczna ceramiczna waza z pięknym drzewem.


Tutaj rzeczona waza z bliska... obok niej widać przechodzących ludzi, daje to pojęcie o jej wielkości.




Moja Mama trenuje do konkursu wspinania się na palmy.... 


Najwyższy budynek w promieniu wzroku to oczywiście miranet... zresztą chyba i najładniejszy... 



            A tu wypożyczyliśmy nasze wytrwałe, małe autko...  i ruszyliśmy do Tunisu... 




Tunis z buta.... 

Tunis jest traktowany przez oficjalne wycieczki po macoszemu, jako dodatek do słynnej Kartaginy. Owszem, odhacza się wizytę w pałacu Bardo, głównie po to aby zobaczyć wspaniały zbiór rzymskich mozaiek, a potem ewentualnie krótki marszobieg przez stare miasto i po wszystkim. 

A zasługuje to miasto na znacznie więcej uwagi... To prawda, gdy Kartagina świeciła pełnym blaskiem, było to tylko małe miasteczko, służące jako ostatnia stacja postojowa przed wjazdem do punickiej stolicy. Stąd prawdopodobnie jego nazwa, gdyż w źródłach starożytnych znajdujemy nazwy Tuniza, czy Thunisa odnoszące się do miasteczek-miejsc postoju na rzymskich drogach do i z Kartaginy.
Ale Tunis jest stary, starszy niż Kartagina, jego nazwa ma korzenie berberyjskie, a Berberowie byli tam długo przedtem jak nadpłynęli uciekinierzy z Tyru i założyli Kartaginę... 
Chociaż zrównano go z ziemią w tym samym czasie co dumną Kartaginę (III wojna punicka 146 pne), to już za czasów Augusta był odbudowany i stał się ważnym centrum dla kwitnącego rolnictwa w regionie. Z czasem stał się siedzibą biskupstwa, chociaż po odbudowie Kartaginy rzymskiej znowu był w jej cieniu... 

Prawdziwy rozkwit przyszedł wraz z inwazją muzułmańską u schyłku 7 w. Arabowie docenili strategiczne położenie miasta. Od początku 8 w ne. Tunis był lokalnym centrum administracyjno-wojskowym regionu, jak też bazą floty arabskiej. 
Mijały wieki, mijały dynastie, było raz na wozie, raz pod wozem, ale miasto stale rozwijało się aby w końcu, pod rządami dynasti Hafsydów, stać się stolicą i jednym za najzamożniejszych miast świata arabskiego, licząc ponad 100 000 mieszkańców. Dla porównania dodam, że Paryż, największe miasto świata zachodniego w XIII miał mniej niż 80 000. 

Przez następne wieki Tunis i Tunezja była podległa sułtanowi tureckiemu, a od 1881 r. została objęta protektoratem Francji. Warto jednak zauważyć, że do 1957 r., nawet po odzyskaniu pełniej niepodległości Tunezją rządziła dynastia Husainidów, utrzymując ciągłość państwowości zarówno pod Turkami, jak i Francuzami przez ponad 250 lat (od 1705 r.). To wcale niemałe osiągnięcie. 

Wracając do Tunisu - oprócz wspaniałej starówki wpisanej na listę Unesco, jest w mieście cały kwartał budynków mieszkalnych i publicznych z końca XIX i początków XX w, siedziby banków z tego okresu, Instytut Pasteura, czy piękny park Belvedere wokół Instytutu. Kogo fascynuje architektura tego okresu na pewno znajdzie ucztę dla oka... 

Najważniejsza jednak jest Medina, czyli Stare Miasto Tunisu. Na obszarze 270 hektarów zamieszkuje do dziś ponad 100 000 osób, nie jest więc to martwy zabytek, ale żywy organizm z długą historią... 
29 hektarów należy do Kazby, czyli warowni, a w ramach murów starówki mieści się ponad 700 zabytków - meczetów, pałaców, medres (czyli szkół), mauzoleów, fontann, nie licząc "zwykłych" domów mających niejednokrotnie po pareset lat.... 

Warto więc jej poświęcić osobny dzień, nie gonić jak większość na godzinnym lub max. dwugodzinnym spacerze, po którym zostaje tylko wspomnienie dużej ilości kramów i kramików. To miejsce zasługuje na więcej. 
Ważne punkty to: 

Al-Zaytuna Mosque z 723 r, obejmujący powierzchnię 5000 mkw. Meczet był także przez wieki siedzibą największego uniwersytetu w Północnej Afryce, istniejącego nieprzerwanie po dziś dzień (chociaż mieści się dziś oczywiście gdzie indziej). Program nauk obejmował nie tylko teologię, ale również prawo, gramatykę jęz. arabskiego, naukę, medycynę i historię. 

- pałac Dar el Bey na terenie Kasby, czyli Twierdzy (do dziś wykorzystywany)
- pałac Bardo z jego wspaniałym muzeum
- Tourbet el Bey, czyli zespół mauzoleów władców Tunisu, 
- do tego dochodzą pałace z późniejszych wieków jak Dar Othman, czy Dar Ben Abdallah, zawije (czyli ośrodki sufickie), meczety, i multum pięknych domów, dziś jak to bywa nie zawsze zadbanych, ale nie jest to reguła. 

Na pewno starczy na cały dzień, albo i dłużej. Przy okazji można napić się herbaty lub zjeść posiłek na wspaniałych tarasach, z których widać panoramę Mediny, można kupić wspaniałe olejki naturalne w ręcznie wyrabianych szklanych buteleczkach, podziwiać kunszt tradycyjnej biżuterii złotej i nie tylko... Medina to nadal ośrodek handlu. Wiadomo, dziś nastawiona na turystów, ale można tam znaleźć wiele ciekawych rzeczy, nie tylko powszechny turystyczny chłam... 

Na zakończenie chciałabym dodać, że warto wstąpić do Katedry Katolickiej św. Vincenta de Paulo, czy do Wielkiej Synagogi. Niestety, obiekty te często są zamknięte, ale nawet z zewnątrz warto popatrzeć i pomyśleć, że w tym miejscu przez setki lat mieszkali Arabowie, Berberzy, Arabowie przybyli z Hiszpanii po rekonkwiście (Andaluzyjczycy), Włosi, a także potężna diaspora żydowska.... Dziś to już przeszłość... a szkoda.



Katedra Tunisu sw. Vincentego de Paulo


Piękna secesja w Tunisie (Bourghiba Avenue), często niestety obudowana "współczesnymi" klocami.


Brama Bab el Bhar (brama morza lub francuska) - jedno z wejść do Mediny, za nią XIX w. domy.



XIX w. domy za Bramą Morza - przed nami otwiera się Medina.




Wspaniałe drewniane loggie kryły przed niepowołanym spojrzeniem, a jednocześnie dawały możliwość spojrzenia na świat.


Orginalnie zachowane wnętrze czynnego domu rodziny sprzedawcy dywanów. To taki dom, gdzie przeszłość mieszała się z teraźniejszością. Dywany były eksponowane na tle elementów wyposażenia z poprzednich epok, tworząc niepowtarzalne wnętrze.



Wspaniale zachowane 100-letnie lustro i całkiem współczesny młody człowiek... 



Zachowany oryginalny wystrój sypialni.



Elementy wyposażenia z poprzednich epok i dzisiejsze dywany na sprzedaż, przeszłość łącząca się płynnie z teraźniejszością, ciągłość nie tylko epok, ale także kolejnych pokoleń właścicieli tego domu.



A potem można podziwiać taras i widoki z tarasu.




.... jak też piękno ceramiki... 



... lub ceramiki i architektury (Meczet Al -Zaytouna po raz pierwszy)


Meczet Al-Zaytouna po raz drugi ... 





... i baśniowo nocą po raz trzeci... 



Pałac Dar el Bey na terenie Kasby (czyli twierdzy).


Piękny, aczkolwiek nieco opuszczony XVI w. pałac Dar Othman.


Suficka zawija Mahrez Sidi Sidi Ali Azouz.

No i opuszczamy medinę... a na koniec akcent świata, który już nie istnieje... Wielka Synagoga Tunisu. Dziś na terenie Tunezji (głównie na wyspie Djerba mieszka ok. 1500 Żydów), a przed 1948 r. było ich 
ponad 100 000.... Cały kwartał mediny był przez nich zamieszkany... Najstarsza syganoga na wyspie Djerba jest datowana na 586 r. pne, więc znacznie wcześniej niż jakakolwiek synagoga w Europie... ale żadna nowa już nie powstanie... 


I tym nostalgicznym akcentem żegnamy Tunis i jedziemy do najsłynniejszego miasta Tunezji (choć martwego) - czyli Kartaginy.... 




Byrsa - historia dwóch płomieni...

To tu, na wzgórzu Byrsa rozpoczęła się i zakończyła historia punickiej Kartaginy. O początkach opowiada epos Wergiliusza Eneida, która dla Rzymian była tym czym Iliada dla Greków, mitem założycielskim ich wielkiego miasta. Ale Eneida to także opowieść o początkach innego wielkiego imperium - Kartaginy. Jego opowieść o początkach Kartaginy jest wsparta pismami żyjącego w tym samym czasie rzymskiego historyka Gneusa Pompeiusa Trogusa. A może to na kanwie jego pism Wergiliusz oplótł swój epos... 
W każdym razie o Elissie wspominał już grecki historyk Timeus w III w pne, a zarówno jej imię, jak i jej brata jest potwierdzone w liście królów Tyru w dziele greckiego historyka Menandra z Efesu (II w pne).
Królowa Dido (Elissa) miała uciec z Tyru po tym jak jej brat, Pygmalion, zamordował jej męża chcąc usunąć rywala do władzy i zagarnąć jego bogactwa. Wraz z garstką zwolenników Elissa w końcu wylądowała na wybrzeżu dzisiejszej Tunezji i poprosiła miejscowego berberyjskiego króla Iarbasa o skrawek lądu dla uciekinierów. Król zgodził się dać jej tyle ziemi, ile będzie mogła zakryć skórą wołu, więc pomysłowa królowa pocięła skórę na wąskie paski, którymi otoczyła wzgórzei tak powstał zalążek wielkiego imperium.... A nazwa Byrsa oznacza właśnie skórę... 
Niestety, Elissie szczęście nie było pisane. Pomijam tu wersję z Eneidy, gdzie postacią wiodącą jest Eneasz, i jego związek z królową i jej losem... Inna, wcześniejsza, mniej legendarna wersja jest taka, że w momencie kiedy nowe miasto zaczęło prosperować, król Iarbas zapragnął go sobie podporządkować żeniąc się z królową. Kiedy ta odmówiła, zagroził wojną. Nie chcą ulec, a jednocześnie chcąc uratować miasto, Elissa zbudowała stos ofiarny, na który weszła i tam zginęła z własnej ręki padając na miecz. 
I tak historia miasta i imperium zaczęła się od pierwszego wielkiego płomienia na wzgórzu Byrsa.... 

I koniec Kartaginy oznajmiły płomienie na szczycie Byrsy. I znów poczynione ręką kobiety, żony ostatniego wodza Kartaginy przeciw Rzymianiom, Hasdrubala Barca (wnuka legendarnego Hanibala). Po podpisaniu aktu kapitulacji przez męża, jego żona wzięła za ręce jego dwóch synów, zamknęła się w śwątyni na wzgórzu, którą następnie podpaliła. 

Wszystko to przewinęło mi się przed oczami gdy stałam na szczycie tego wzgórza, gdzie dziś na skutek meandrów historii stoi katedra wzniesiona przez Francuzów przy końcu XIX w, na fundamentach starożytnej świątyni, może tej którą podpaliła ręka ostatniej Kartaginki? 

Zresztą katedra też stoi tam nie przypadkowo. Dziś nie pełni już funkcji kościelnych, została zamieniona w muzeum, ale upamiętnia postać św. Ludwika IX z Francji, który zmarł na szczycie Byrsy w trakcie VIII wyprawy krzyżowej. 

I tak to niepozorne wzgórze było zalążkiem wielkiego miasta i imperium, było miejscem, gdzie jego historia dobiegła końca, potem było siedzibą rzymskiego prokonsula prowincji Afryka, a potem dynastii królów Wandalów rządzących Afryką Północną przez 100 lat. Czego te kamienie nie były światkami.... Rzeka historii płynie tam wartko... 

A swoją drogą, Kartagina odrodziła się jeszcze raz... jako miasto rzymskie, piękne i ważne... Na miejscu zaoranej punickiej Kartaginy powstało czwarte co do wielkości miasto imperium, ale o tym w następnym wpisie... 



Ex-katedra św. Ludwika na szczycie wzgórza. Piękne połączenie zachodniego i wschodniego stylu zarówno od zewnątrz jak i wewnątrz. 



Samotne drzewo na placu przy katedrze.


W tle katedra, a w pierwszym rzędzie wspaniałe mozaiki zdobiące posadzki rzymskiej Kartaginy.


A oto i król Ludwik spogląda na nas... 


Jest i znacznie wczśniejszy cenotaf upamiętniający jego czasowy grób na wzgórzu (nieopodal fundamentów nieistniejącej XIII w. kaplicy).


Miejsca tego strzegą wspaniałe cyprysy, a w tle katedra.


Już w 1875 r. na wzgórzu Francuzi zorganizowali muzeum Kartaginy. Bez ich prac i starań wiele wspaniałych dzieł nie doczekałoby naszych czasów...


A jest co podziwiać... 


Wieki patrzą na nas...


Posąg Matki Boskiej Różańca utknięty gdzieś w kąciku .....


Ołtarze zachwycają wykonaniem i pięknem użytego materiału... 


Na żywo są wielokroć piękniejsze, ale i zdjęcie pokazuje misterię wykonania... 


Ten sam ołtarz w perspektywie.... 


I jeszcze jeden na tle królewskich lilii... 


Katedra łączy płynnie architekturę i stylistykę wschodu i zachodu... 



Nad orientalnymi łukami spoczywa zachwycające drewniane sklepienie... 


Tu drewniane sklepienie w innej części katedry.


Nie braknie też mozaiek nawiązujących do stylu bizantyjskiego... 

A potem wychodzimy na gorące słońce i idziemy podziwiać Kartaginę czasów rzymskich.... 

Kartagina - reaktywacja....



I tak to właśnie było... Po końcu wojen punickich, po zajęciu Kartaginy zwyciężcy Rzymianie nie zostawili z miasta kamienia na kamieniu, a na koniec zaorali i posypali solą... 3 wojny, Hannibal, ponad stulecie zmagań dały im w kość, a jednocześnie zahartowały i rozszerzyły granice Rzymu... Nic dziwnego, że Kartaginy mieli dość i chcieli zatrzeć ślady istnienia miasta... 
Ale... w Rzymie ciągle rodzili się ludzie patrzący na świat w nowy szerszy sposób. Tak patrzył Cezar, ponad uprzedzeniami i goryczą poprzednich pokoleń, chociaż współcześni mu w dużej mierze zajmowali się głównie rzucaniem mu kłód pod nogi. Miał gość parę i odporność... I przybył do Afryki. spojrzał na teren gdzie kiedyś było wielkie miasto, na pozostałości wspaniałych portów - wojennego i handlowego, na wzgórze górujące nad miastm z pięknym widokiem na zatokę i morze... i pomyślał, że to zbyteczne marnotrawstwo. I tak Kartagina zmartwychwstała, w drugiej dumnej i potężnej odsłonie - jako rozległe, przemyślane rzymskie miasto. 
Starannie zaplanowana na siatce biegnących prosto ulic, ze wszystkimi dobrodziejstwami w jakie wielkie rzymskie miasto miało być wyposażone, szybko awansowała do pierwszej piątki największych i najzamożniejszych miast Imperium, z ludnością liczącą setki tysięcy mieszkańców.... Znów na wzgórzu Byrsa dumnie odbijały światło mury świątyń, siedziby prefekta, a mieszkańcy pracowali, handlowali, wypływali z odbudowanych portów w długie rejsy, a w wolnych chwilach uczęszczali do term, teatru, amfiteatru, odeonu, czy hippodromu... 
Przetrwała najazdy Wandalów, stając się na 100 lat stolicą ich królewstwa, potem wróciła w objęcia Wschodniego Cesarstwa Rzymskiego za czasów chwalebnego panowania Justyniana dzięki geniuszowi wojennemu jego wielkiego wodza Belizariusza.
Dopiero najazd kolejnych barbarzyńców - tym razem głoszących dżihad wyznawców islamu - położył ostatecznie kres istnieniu wielkiego centrum cywilizacji.
Znów Kartagina musiała być zburzona. Należało ją unicestwić aby zadać skuteczny cios chrześcijańswu. którego była ważnym ośrodkiem w Afryce północnej.  Po 750 latach istnienia jako rzymskie centrum władzy i kultury Kartagina przestało istnieć. Najeźdcy zburzyli jej mury obronne, zniszczyli sieć wodną i kanalizacyjną, unicestwili porty...  Tym razem się już nie podniosła.... Aby dokładnie odciąć się od przeszłości i napisać zupełnie nowy rozdział centrum władzy i kultu zbudowano od nowa w pobliskim Tunisie... 
Jeszcze przez jakiś czas fragmenty dawnej Kartaginy były zamieszkane, do 1270 r. wykorzystywano wzgórze Byrsa jako fortecę, a potem Kartaginę zasypał pył zniszczenia i zapomnienia.
Wiele wieków później, poczynając od połowy XIX w. najważniejsze rody Tunisu zaczęły wznosić na ruinach Kartaginy letnie pałace, takie jak pałac Zarrouk, położony zaraz obok ruin monumentalnych term antoniańskich. Mimo swojego niewątpliwego piękna to tylko cień dawnej chwały wielkiej metropolii... Podobnie jak wybudowany na starożytnych ruinach pałac prezydencki Habiba Bourghiby, na miarę jego kultu własnej jednostki... 


A u stóp Byrsy - Forum rzymskiej Kartaginy.... 




I młody człek przycupnął zmęczony nadmiarem wrażeń... 


A starsze pokolenia dalej się gapią na chwałę minionego świata... 


I z forum widok w dół... 


Tak Kartaginę Rzymianie zaplanowali...


Pozostałości tych budowli można zobaczyć jeszcze dziś... 


Monumentalne pozostałości wspaniałych Term Antoniańskich.


Rekonstrukcja term - największych odkopanych term poza Italią. 



Dumne kolumny i my u ich stóp... 


Stąd przez 1400 lat wypływały dumne okręty wojenne...



... a dziś takie łódki tutaj pływają... 



i tędy wymykają się ze starożytnego portu na morze... 


Pałac Zarrouk - II połowa XIX w. 


 
Wnętrza pałacu Zarrouk


Koronkowe sklepienia pałacu... 


I moja rodzina zatrzymana w kropli czasu na wieczną młodość... 


A tu Mama i morze... 

Kartagina - słodko-gorzka.... Monumentalna, tragiczna, wielowarstwowa.... punicko-rzymski feniks z popiołów... znów kwitnie willami i prezydenckimi pałacami.... 
Cóż, nam czas dalej jechać przed nami piękny i rzadko uczęszczany przez turystów półwysep Bon (Cap Bon). 


Korona na wzgórzu...

Tunezja uczy pokory... To kraj daleko więcej niż pięknych plaż, złocistego piasku ciągnącego się kilometrami, urokliwych starych zaułków bazarów, wypraw na pustynię z obowiązkową przejażdżką na wielbłądzie... Wszystko to prawda, ale pod tym drzemie o wiele, wiele więcej... 

Każdy, którego znudzi ten blichtr tanich wakacji i trochę się rozejrzy po kraju może wpaść w zdumienie. Spod zapomnienia wyłania się gęsta sieć potężnych ośrodków miejskich połączonych świetnymi drogami. Można wtedy sobie zadać pytanie, jak bogaty musiał być to kraj, by dwa tysiąclecia temu być w stanie te ośrodki stworzyć, utrzymać, wyżywić... I jak musiał być ludny, skoro w każdym z tych ośrodków były potężne fora, amfiteatry na kilkanaście do kilkudziesięciu tysięcy ludzi, teatry, odeony, hippodromy, czyli instytucje pożytku publicznego dla bardzo licznych klientów... 
Dzisiejsza Tunezja była krajem bardzo bogatym, dzięki handlowi i znakomicie rozwiniętemu rolnictwu, co dziś wydaje się nieprawdopodobne. 
I uczy nas pokory gdy widzimy kontrast między wtedy, a dziś i gdy zrozumiemy, że nic nie jest dane na zawsze, że żadna cywilizacja nie jest wieczna i że rozkwitu do upadku jest tylko jeden krok. Czy napawdę jesteśmy bezpieczniejsi za swoją zaporą z wynalazków, internetu i smartfonów niż mieszkańcy wiele wieków temu? A może to tylko wygodna ułuda... 

Ale... wracajmy na piękny Półwysep Bon, dawny spichlerz Imperium Rzymskiego. Jedziemy najpierw do Kelibi, wspaniałej fortecy z  XVI w, korony fortyfikacji na wysokim na 150 m wzgórzu nad miastem o tej samej nazwie. Oczywiście, to miasto nazywało się inaczej i jego korzenie sięgają daleko w przeszłość. 
Założone w V w pne przez Kartaginę jako warowne Aspis, stało się świadkiem pierwszego desantu Rzymu na ziemi Afryki w 255 r pne. To tu rozegrała się pierwsze oblężenie i pierwsza bitwa I wojny punickiej po tej stronie Morza Śródziemnego. Dzisiaj jest to średniej wielkości ośrodek miejski, z pięknymi plażami i wspaniałym klimatem na zimowy lub wczesnowiosenny wypad (styczeń ma średnie temperatury ok. 17 stopni i dużo słońca). 
Myśmy tam zjedli najlepszą rybkę w miejscowej restauracji, a potem pojechaliśmy zobaczyć ogromną fortecę górującą nad miastem. Pierwszy fort powstał, jak i miasto, w V w. pne.Obecnie zachowana budowla, największa twierdza zachowana w Tunezji, jest z czasów podległości Imperium Ottomańskiemu, z zauważalnymi elementami epok wcześniejszych, aż do starożytnych korzeni. 
Widok na morze i okolice zapiera dech... 



Korona twierdzy na wzgórzu budzi szacunek...


Ale najpierw trzeba się wspiąć... 


Ale po drodze trzeba odpocząć...


Można też się obejrzeć za siebie...


Potem można już wejść do środka.

I jest piękne morze błękitów na zewnątrz... 


I morze kwiatów wewnątrz... 


Tu Rzymianie stanęli po raz pierwszy zbrojnie na ziemi afrykańskiej...


Mury opowiadają historię poszczególnych cywilizajci, co ciekawe im wcześniejsza warstwa, tym potężniejsze bloki... ciekawe, czyżbyśmy karłowacieli?


Przeminęła Kartagina, Rzym, Imperium Ottomańskie, Protektorat Francji, a port dalej trwa, jak i twierdza ponad nim...


W środku fortu też budowle opowiadają historię kolejnych cywilizacji...


Czy wystrzelą jeszcze stare działa?

Palma pewnie dziś już dużo większa... 


Cóż, my mniej odporne na czas niż ten fort.. 


Chyba ludzie kiedyś byli trochę mniejsi... 



Jeszcze chwila odpoczynku i czas będzie ruszać dalej.... 


Posiedziały, podumały i ruszyły...
na dalsze zwiedzanie pięknego Cap Bon.

Prawdziwie punickie miasto - Kerkuane, Cap Bon

Mnóstwo miast o histori punickiej bądź berberyjskiej zyskało po przyłączeniu do Imperium Romanum nowe oblicze z wyraźnymi rysami rzymskimi - z forum, łaźniami, teatrami itp. Ale na półwyspie Cap Bon odkryto ruiny czysto punickiego miasta - Kerkuane, założonego gdzieś w 6 w pne. Miasto zostało zdobyte i zburzone w czasie I wojny punickiej (255 pne) ale nie odbudowano go i to, co odkopano jest świadectwem oryginalnego punickiego założenia miejskiego.  
Feniccy przybysze przywieźli ze sobą sztukę planowania miast i ich umacniania, ale także zaawansowane technologie kanalizacji i miejskiej sieci wodnej, więc w domach sprzed ponad 2500 lat są łazienki, wanny, odpływy... są brukowane drogi i mozaikowe posadzki wielopiętrowych domów... a nam się wydaje, że w tamtych czasach świat był brudny i prymitywny... 
Bogactwo swoje port zawdzięczał handlowi, produkcji niezwykle pożądanego sosu rybnego zwanego garum a także sztuce farbowania purpurą pozyskiwaną ze skorupiaków, w której celował fenicki Tyr.
Warto wiedzieć, że ok. 1,5 km poza miastem jest zachowana jego nekropolia, także sprawa unikatowa, bo w innych ośrodkach stare punickie cmentarze się nie zachowały, lub zachowały szczątkowo. 
Myśmy mieli szczęście widzieć Kerkuane wczesną wiosną, zalane morzem kwiatów - prawdziwie zjawiskowy widok !


Kerkouane wita kwiatami...


Piękne kompozycje... 


... zieleń i ...


... kolory... 


Pięknie !


Wieczne morze za plecami... 


A potem można się przejść chodniczkiem sprzed 2 500 lat...


do świątyni nad morzem... 


Jeszcze raz świątynia z bliska... 


Dokąd mnie drogo doprowadzisz... 


... może na podwyższenie, stąd lepiej widać..


a na koniec może się popluskamy.... 

Gdyby źródła umiały mówić...  termy Korbous

... to by nam opowiedziały o Kartagińczykach, a potem Rzymianach i ich wszystkich następcach przybywających do tych gorących źródeł, bijących nieprzerwanie od czasów niepamiętnych i na koniec spływających do morza... 
I my, po objechaniu i "polizaniu" Cap Bon zajechaliśmy po południu do tego miejsca. 2500 lat temu zawijały tam łodzie z których wysiadali spragnieni leczącego i relaksującego dotyku gorących wód, już wtedy budowali wille i publiczne baseny, do których doprowadzane były gorące strumienie...  
Człowiek zanurza się w basenie i myśli, że może w tym miejscu nabierał sił po swoich słynnych kampaniach italskich Hannibal, a może zajrzał tu na chwilę Cezar podczas swojego pobytu w prowincji Afryka... i tyle tysięcy innych wielkich i maluczkich na przestrzeni tych setek i setek lat... 
Dziś znów odkrywa się dobrodziejstwa tych wód, buduje ogólnie dostępne termy i luksusowe hotele które zasilają wody 7 źródeł o temperaturze prawie 60 st.C.
Piękne miejsce, o którym wiedzą nieliczni turyści, taka mała perełka półwysku Cap Bon... 
Można tam dojechać nie tylko lądem, tak jak my, ale także przypłynąć z Tunisu.lub Hammamet.
A jak już jest się w Korbous w pogodny dzień, to przed nami panorama Tunisu, Kartaginy, Sidi abu Said po drugiej stronie Zatoki Tunisu, a za nami strome, malownicze wybrzeże... 
Można zostać na parę dni w jednym z hoteli i korzystać z dobrodziejstw starożytnych źródeł, popijając drinki z palemką... 


Od tysięcy lat biją tu gorące mineralne źródła.. 


... aby w końcu znaleźć swoje ujście w morzu... 


Korbous - między surowymi wzgórzami a morzem...


Wzgórza wokół Korbous


Można wybrać luksusową wersję pobytu... 


... lub cieszyć się posiłkiem w skromnej restauracji z widokiem...


... na zachód słońca.


A potem odjeżdżamy nadmorską drogą.


W bieli i błękicie -  Sidi bou Said...

Wizytówka Tunezji, jedna z najbardziej rozpoznawalnych atrakcji Tunezji, było sobie przez stulecia zwyczajną wioską. Jak wiele innych miejsc, jego poprzenia nazwa została zmieniona po tym, jak zamieszkał w niej, a następnie zmarł jeden z sufijskich mistyków i uczonych Sidi Bou Said (XIII w ne.). 
Przez następne setki lat przybywali tam pielgrzymi, aby oddać pokłon przy jego grobowcu, ale poza tym wioska była cicha i zapomniana. Aż od drugiej połowy XIX w. zamożni mieszkańcy Tunisu zaczęłi tam wznosić swoje letnie domy, doceniając wspaniały widok i zapominając o miejskim zgiełku i ciasnocie... 

W latach dwudziestych XX w. francuzki malarz i muzykolog (ach, ci koszmarni koloniści) przebudował jedną z willi w Sidi bou Said i zapoczątkował biało-błękitny styl, tak charakterystyczny dla miasteczka... 
Pałac ten stał się pierwszym tunezyjskim muzeum i zapewniam - wart jest zobaczenia ! 
Po nim ściągnęła tam plejada pisarzy, pisarzy, myślicieli z różnych krajów Europy i z Tunezji. Wśród nich byli m.in Paul Klee, Micheal Foucault, August Macke czy Andre Gide, jak też wielu czołowych artystów tunezyjskich, jak Yahya Turki, zwany ojcem tunezyjskiego malarstwa. Stamtąd pochodził też prezydent Tunezji (2014 - 2019). 

Dziś do miasteczka ściągają liczni turyści, przyciągnięci unikalnym połączeniem białych i błękitnych elementów architektury, z wspaniałym widokiem na wieczny błękit morza poniżej... 
Można kupić obraz, płytę z tunezyjską muzyką lub inny wyrób rękodzieła, można delektować się kawą i baklawą w uroczych kafejkach... 

Dla mnie najciekawsza była wizyta w jednym z domów budowanych dla bogatych tuniskich rodzin z wyposażeniem końca XIX i początków XX w. Z frontu nie robił wielkiego wrażenia, dopiero wejście do środka odsłoniło wielkość tej siedziby. Wokół dwóch wewnętrznych dziedzińców rozciągały się pokoje, sypialnie, na końcu ciągu kuchnia i pomieszczenia gospodarcze. Piękny i bardzo ciekawy przykład architektury, uzupełniony o odwzorowanie aspektów codziennego życia w tamtym okresie. Jest też świadectwem przenikania się światów - wschodniego i zachodniego. Wbrew temu, co nam do głów wkładają, masa elementów materialnej i umysłowej kultury Francji była asymilowana, a i wielu Francuzów zamieszkiwało w tym kraju i pracowało na rzecz jego rozwoju, jak też zachowania i ponownego odkrycia historii i kultury. Tak ja właściciel pałacu Ennejma Ezzahra wspomnianiego powyżej.

Warto też przejść się do Zawiya (sufickiego połączenia szkoły z meczetem, często również z grobem świętego) zbudowanej w 1231 r. po śmierci Sidi Abu Saida. Kiedyś był to centralny punkt, wokół którego rozwijało się miasteczko. W wersji widocznej dziś meczet został zbudowany w XVIII w przez gubernatora Tunisu Mahmud Beya. Obok Zawiyii dobudowano wtedy do dziś działającą Cafe des Nattes. Wtedy było to miejsce, gdzie uczniowie i sympatycy nauk Sidi Abu Saida mogli odpocząć przy kawie, przysłuchać się poematom epickim sławiącym Boga i przekazującym nauki mistrza. Z kawiarni zwanej wtedy Al Qahwa al Aliya (dosłownie - kawiarnia przy Aliyii) wiodły wtedy bezpośrednio schody do Zawiyi. Kobiety wchodziły osobnym wejściem (dzisiejsze wejście do meczetu) wprost z ulicy. Do dziś w kawiarni w czwartkowe wieczory zbierają się w pielgrzymi do grobu sufickiego świętego. 

Na koniec poszliśmy sobie spacerem na leżący ponad miasteczkiem cichy i spokojny cmentarz. Stamtąd jest piękny widok na morze i jest to wspaniałe miejsce, żeby się zatrzymać i poświęcić chwilę na kontemplację. 


Pałac Ennejma Ezzahra - dziedziniec wewnętrzny. 


Pałac Ennejma Ezzahra (Gwiazda Wenus).


Zawiya (szkoła, meczet, grób świętego) Sidi Abu Said.


Wejście do Cafe des Nattes.


Wnętrze Cafe des Nattes z zachowanymi oryginalnymi elementami wystroju.



Wchodzimy w biało-błękitne uliczki miasteczka.


Jest poza sezonem, więc na szczęście nie ma tłumów.


Można podziwiać piękne balkony, loggie, bramy, okna.. 



I na trochę sobie przysiąść... 


Jeszcze jedna loggia z pięknym czarno-białym łukiem drzwi, i latarnia trochę krzywa...



Z takiej loggi łatwo obserwować nie będąc widzianym.. 


A widoki są piękne, może i lepiej że odległy Tunis zasłania lekka mgła..


Wszystko co piękne - architektura, morze, roślinność... 





Będzie kawa i baklawa z widokiem... 


... na port na dole i kolejne przylądki ledwie widoczne w mgle w oddali... 


... i na dom zawieszony na dawnych murach... 


... i latarnię morską powyżej.. 


A potem urokliwymi zaułkami można wyjść wysoko, gdzie z małego cmentarza rozciąga się wspaniały widok... 


I można się zadumać nad przemijalnością i nieśmiertelnością... 


A na koniec dnia wstąpiliśmy do domu-muzeum, aby zobaczyć jak żyli bogaci mieszkańcy Tunisu na przełomie XIX i XX w.


Zaskoczyło nas, że dom dość niepozorny od ulicy, rozciągał się daleko w głąb, rozbudowany wokół kolejnych przestronnych dziedzińców...


... połączonych długimi przejściami... 


Tu na dziedzińcu śpiewały kiedyś ptaki w ozdobnych klatkach... 


a misternie zdobione loggie osłaniały przed niepowołanymi spojrzeniami... 


W centralnym punkcie dziedzińca studnia... 


A koło studni mój syn... 


I jeszcze jeden dziedziniec opleciony zielenią... 


A potem schodkami do środka....


Czy przyjmie tam nas pani domu....


Chyba mieszkanki sa zajęte własną pogawędką i to przy klielichu ???


A pan domu przy księgach...


Księgi obecne są wokoło.... 


Bardzo zaciekawiły mnie te podpory do czytania, praktyczne i pięknie rzeźbione... 


Księgi też zachwycają kunsztem opraw... 


Cały dom jest pełen pięknych przedmiotow, mieszają się w nim Orient i wpływy Zachodu... 


Tak w salonach, jak i w sypialni... 


... jak i w strojach panien młodych... 


A żegna nas piękna ceramiczna fontanna na bocznej ścianie domu... 


I czas już opuścić wybrzeże i udać się w głąb lądu... 

Miasto pośrodku gajów oliwnych... 

Tak, miejsce o którym dziś opowiem stało pośrodku setek kilometrów kwadratowych wspaniałych gajów oliwnych... Nazywało się Thysdrus i na początku było małym miasteczkiem o berberyjskich i punickich korzeniach... Po wygranych wojnach punickich zaczęła się jego romanizacja i jednocześnie zyskiwało na znaczeniu, głównie dzięki poszerzającemu się areałowi upraw drzew oliwnych. Tereny dzisiejszej Tunezji były wtedy bardziej wilgotne, ale rolnictwo opierało się też na przemyślanych systemach gromadzenia i rozprowadzania wody. To ich zniszczenie w późniejszych wiekach spowodowało, więcej niż zmiany klimatu, przekształcenie się tych terenów w pustynniejące pastwiska... 

Szczyt swojej świetności osiągnęło Thysdrus w końcu II i na początku III w ne, gdy na tronie Imperium Rzymskiego zasiadali przedstawiciele dynastii Sewerów, której założyciel Septymiusz Sewer właśnie z Afryki Północnej (obecnej Tunezji) się wywodził. I nie zapomniał o krainie swojego urodzenia... 
W apogeum swojego rozkwitu Thysdrus rywalizował z Hadrumetum (obecne Sousse) o miano drugiego co do ważności ośrodka miejskiego Afryki Północnej po Kartaginie. Świadectwem wielkości i zamożności miasta był zbudowany tu na początku III w ne.potężny amfiteatr gdzie na trybunach mogło zasiąść do 30 000 ludzi ! Dziś stadion na 10 000 to już osiągnięcie, a tu, w prowincjonalnym mieście stał sobie amfiteatr na 30 000... 

Dziś nikt nie wie, co to Thysdrus, chociaż dziesiątki tysięcy ludzi co roku spaceruje po jego kamieniach. Przyjeżdżają zobaczyć wspaniały amfiteatr w El-Jem... i niektórzy zastanawiają się, po cholerę ci starożytni postawili go pośrodku takiego pustkowia.... 

Cóż, miasto zostało zdobyte i splądrowane w połowie III w, w czasach złych dla Imperium, gdy kolejni cesarze zjawiali się i znikali jak kukiełki w teatrzyku, ale kampanie o ich osadzenie lub zdetronizowanie były krwawe i długotrwałe. Miasto już nigdy nie odzyskało swojej świetności, coraz mniej dbano o gaje oliwne, klimat się zmieniał, systemy zbierania wody popadały w ruinę, potem przyszli Wandale i Arabowie... W X w. ogromne masy materiałów budowlanych pochodzących z rozbieranych budowli przeznaczono na wznoszenie Kairouanu, a o mieście pamięć zaginęła... 

Dopiero w XIX w. przybywający do Tunezji Francuzi ze zdumieniem odkryli na środku pustkowia dumne pozostałości wspaniałego amfiteatru... 
Dziś ściągają tam liczni turyści podziwiać zrekonstruowany zabytek. Nieliczni bardziej ciekawscy odwiedzają także muzeum Thysdrus zorganizowane na wzór i z częściową rekonstrukcją rzymskiej willi. Są tam wspaniałe mozaiki, rzeźby i inne dzieła sztuki pozyskane w wykopaliskach. Można się przejść między fundamentami kolejnych ogromnych willi... A w drodze powrotnej zajrzeć do starszego amfiteatru.... 
Warto wyściubić nos poza program standardowej wycieczki... 


Amfiteatr góruje majestatycznie nad miasteczkiem i równiną.




My też chcieliśmy przytulić się do poczucia odwieczności... 









Amfiteatr w wiekach upadku służył też jako twierdza, ten wyłom w jego murach jest tego świadkiem. 


Jedno z wielkich wyjść - z ciemności w jasność.


Tu spotyka się dziś i wczoraj... 


Okno z widokiem... 


Tunel pod areną.



A tak to wyglądało 1800 lat temu.... 


A tak współcześnie .... w cudnych kwiatach... 


Muzeum miasta Thysdrus jest w częściowo zrekonstruowanej rzymskiej willi. 


Niestety posągi potraciły głowy....


Ale mozaiki ocalały w pełnej krasie... 


Niektóre przemieściły się co prawda z podłóg na ściany, ale dzięki temu można je lepiej podziwiać... 


Inne pozostały na miejscu ...



Pysznią się pawie... 


Ale są i skromne kaczuszki i perliczki... 


Król lew pyszni się zdobyczą... 


Motywów roślinnych też nie brak... 


Wiele kompozycji zachowało się na szczęście w całości, co jest unikatem... 


Możemy na planach podejrzeć, jak żyli sobie bogaci mieszkańcy Thysdrus... 


Malutkie te domki - 600 do 1500 mkw.


Te małe mają zwykle jedno duże centralne patio. 


Duże wille mają 3 patia, a czasem i więcej... 


Jeszcze rzut okiem na miasteczko i miejscowy meczet.. 


I pani w tradycyjnym berberyjskim stroju... 



A na koniec starszy amfiteatr, wbudowany we wzgórze... 


I żegnamy się z Thysdrus w promieniach zachodzącego słońca... 


Drogę powrotną oświetlają nam ostatnie promienie dnia... 

Gdzieś po drodze do Kairouan... 

Tunezja to oprócz zabytków, bazarów, restauracyjek to dla nas przede wszystkim drogi... Ile razy tam nie przyjeżdżam, to zdumiewa mnie, że ciągle jakieś są w budowie... i to wszędzie, we wnętrzu kraju, na głównych trasach, kurz, sprzęt, czasem trochę ciężko przejechać... Niestety, często także wzdłóż dróg ciągną się rozwiane przez wiatr tabuny plastikowych resztek, butelek, płacht, opakowań, owijające się wokół pni drzew oliwnych, zawieszone na krzakach... To mnie chyba najbardziej wkurzało... i to się nie zmienia.... 
Ale wracając do tematu. Kolejnym naszym celem był Kairouan, święte miasto islamu, stolica 2 potężnych dynastii rządzących tą częścią Afryki, w szczytowym momencie od Maroka po Egipt... 

Sama droga też przyniosła nam wiele pięknych momentów, wartych wspominania.. 
Nie lubię jeździć głównymi drogami, jak mogę to wybieram boczne, czasem dłuższe, ale ciekawsze, nie zatłoczone. Lubię patrzeć, gdzie nas doprowadzą... 
Tu w pamięć zapadł nam postój gdzieś w środku nicości, już nawet bym nie była w stanie odtworzyć tego szlaku. Zatrzymaliśmy się aby coś wypić i przekąsić w zwykłej lokalnej kafejce w bardzo urokliwym miejscu, małym miasteczku na wzgórzu, z pięknym widokiem na okolicę... Trochę autentycznej Tunezji.


Wokół jak okiem sięgnąć gaje oliwne.. 


Tak mogły się ciągnąć kilometrami wokół Thysdrus (El Jem), zanim wycięto je lub spalono, a systemy nawadniania zniszczono... 



Oliwki, oliwki, aż po horyzont, czasem ogrodzone żywopłotem z wszechobecnej agawy... 



Widać także czteronożnych mieszkańców... 





Z góry można podpatrzyć domy mieszkańców... 


Spotkały się 2 panie starsze z różnych stron świata przy malutkim zabytkowym meczecie... 


A przy meczecie urokliwa kafejka..






.. z przemiłą gospodynią... 


Wnętrze pełne ciekawych drobiazgów i detali... 



Póki jeszcze skwaru nie ma można przysiąść na tarasie.. 


Nad miasteczkiem skalny szczyt.. 


A nam czas dalej w drogę... 

W kolejnym miasteczku, którego nazwy niestety juz nie pamiętam, natrafiliśmy na muzeum miejscowego rzemiosła. Nie odwiedzam muzeów zbyt często, jakoś do mnie nie przemawiają, ale tu wstąpiliśmy i nie rozczarowaliśmy się Piękne przedmioty z cudownego drzewa oliwnego, wspaniałe hafty, koronki, stroje, meble, przeróżne zdobne przedmioty codziennego użytku zostały nam w pamięci, a trochę utrwaliło się na zdjęciach.. 




Ten fotel w głębi nasuwa mi na myśl Egipt... 




Za takim biurkiem miło sobie przysiąść... 


Kunsztowne parawany... któż dziś z nich korzysta... 


Taką sypialnią bym nie pogardziła... 



Kultury różne, a kołyski wyglądają podobnie... 


Zachwycają kunsztem koronki... 


... i misterne hafty... 







A na zewnątrz znów piękna zieleń... 

Nieplanowana wizyta, jak wisienka na torcie, bylo na czym oko zawiesić... A potem znów hop do samochodu i kierunek Kairouan... 


Opowieść o wzlotach i upadkach - Kairouan 

Nazwa Kairouan wywodzi się od arabskiego słowa oznaczającego zarówno oddział zbrojnych jak i karawanę. I takie są arabskie korzenie miasta - jednego z pierwszych miast (670 r.)założonych na
 podbijanych terytoriach przez napływającą falę arabsko-muzułmańskiego najazdu. Miasto nie było założone od podstaw, lecz na korzeniach bizantyjskiego miasta Kamounia. Dla Arabów stało się przyczółkiem walk z kolejnymi powstaniami plemion berberyskich, wtedy zarówno chrześcijańskich jak i zdeterminowanych w walce z najazdem arabskim. Berberowie odnieśli wiele świetnych zwycięstw.
W 741 r. wielkie powstanie Berberów wypędziło Arabów z całego terytorium prowincji Ifiqriya (znacznie większego niż obecna Tunezja). Niedobitki salwowały się ucieczką do podbijanej przez Arabów Hiszpanii. 
Niestety, z Egiptu przybyła kolejna wielka armia arabska i właśnie pod Kairouanem miała miejsce największa bitwa arabsko-berberyjska, gdzie starły się armie liczące setki tysięcy wojowników i zwycięstwo zostało po stronie arabskiej. Nie oznaczało to definitywnego końca wojen, jeszcze później Kairouan był zdobyty przez powstańcze siły berberyjskie, ale w końcu sytuacja się ustabilizowała i dziedziczną władzę nad terytoriami prowincji Ifiqriya otrzymał z rąk słynnego kalifa Haruna ar-Rashida założyciel dynastii Aghlabidów - Ibrahim ibn al-Aghlab. Nadeszły czasy rozkwitu Kairouanu, który był stolicą. Zbudowano wielki meczet i połączony z nim uniwersytet, co sprawiło, że miasto na wiele dziesięcioleci stało się ośrodkiem kształcenia i wiedzy w całej Afryce Północnej. Powstały skomplikowane i wydajne systemy nawadniania i upraw. Wielkie baseny, które możemy dziś podziwiać są zachowanymi elementami tych wysoce rozwiniętych technik. 
Mało kto wie, że właśnie do Karouanu docierali posłowie Karola Wielkiego a potem i Cesarstwa Niemieckiego, przywożąc opowieści o wspaniałych miastach i ich bogactwach. Aghlabidzi odcistnęli zresztą swoje dalsze piętno na historii Europy podbijając w 827 r. Sycylię. 
Po stu latach potęgi i dobrobytu, dobre wiatry odwróciły się od Karouanu. Terytoria Afryki Północnej przeszły pod władanie dynastii Fatymidów, która właśnie stamtąd poprowadziła podbój Egiptu. Czy to nie chichot historii - z Egiptu wyruszyły arabskie armie na zwycięski w końcu podbój Afryki Północnej, a potem z tych terytoriów ruszyły siły, które w końcu zdobyły Egipt i na długie wieki osadziły tam jedyny w dziejach kalifat szyicki wrogi dominującemu w islamie odłamowi sunnickiemu. 
Po ustanowieniu władzy w Egipcie Fatymidzi zostawili władzę nad prowincją Ifiqriya rodowi Ziridów, którym Kairouan zawdzięcza drugą świetlistą epokę rozwoju. Niestety ludzie popelniają fatalne błędy i Ziridzi wypowiedzieli w pewnym momencie posłuszeństwo kalifatowi Egiptu, a jego władca nasłał na nich okrutne i sprawne hordy plemion Banu Hilal i Banu Sulaym, które tak dokładnie spustoszyły i zniszczyły całe wnętrze prowincji, że dorobek 1700 lat rozwiniętej cywilizacji i wspaniałego rolnictwa został obrócony w perzynę aby nigdy się już nie odrodzić. Z obszarów rozwiniętego rolnictwa zrobiono tereny prymitywnego pasterstwa. Sam Kairouan doznał ogromnych szkód, z których się nigdy nie podniósł. Przez 200 lat miasto leżało w ruinach i dopiero za czasów dynastii Hafsid zaczęło podnosić się z ruin. Jednak bogactwo i rozwój wróciły tylko na terytoria nad Morzem Śródziemnym, wnętrze kraju pozostało biedne i zacofane i do dzisiaj widoczne są skutki pomyłki Ziridów, chociaż minęło prawie 1000 ! lat.


Wielkie zbiorniki wodne, stanowiące część przemyślnego systemu nawadniania wielkich połaci upraw odkopano w czasach nowożytnych, gdy wiedza o nich i ich zasosowaniu dawno już zniknęła z ludzkiej pamięci... 


Dla mnie te wspaniałe konstrukcje są dobitnym przypomnieniem o tym, jak krucha jest cywilizacja...



Medyna (Stare Miasto) Kairouanu otoczona jest 3,5 km murami i otacza budynki wznoszone długo po czasach świetności... Próżno szukać pałaców i ogrodów, ale jest klimatyczna i warta zobaczenia. 


Zdumiewające, że z antyku najbardziej trwałe okazały się ... kolumny... Setki ich podpierają stropy meczetów, bram, ozdabiaja mury... 

Najstarsza obecnie część miasta (Medyna) jak i dzielnica wybudowana już poza obrębem murów pełna jest interesujących domów, meczetów, zawiji i szczegółów architektonicznych.





Medyna Kairouanu, jedna z największych w Tunezji, jest nadal żywą częścią miasta. 




Zadbane piękne fasady często sąsiadują z takimi, którym się nie poszczęściło... 


Piękne drzwi nie przestają mnie zachwycać... 


Czasem zdarza się wejść w ślepy zaułek... 





Oprócz Wielkiego Meczetu jednym z najstarszych budynków - świadków świetności jest Meczet Trzech Drzwi (Djemaa Tleta Bibane), wybudowany w 866 r. przez przybyłego z Andaluzji uczonego. Napisy pięknym pismem kufickim i minaret pochodzą z czasów późniejszych (XV w). 



Zwykle niewierni nie mają do niego wstępu, nam udało się rzucić okiem na wnętrze. Uwagę zwracają kolumny wewnętrznego dziedzińca, pamiętające czasy rzymskie. 


Innym ważnym zabytkiem Kairouanu jest meczet Mosque of the Barber - Meczet Goligrody (lub Zawija Sidi Sahab),  której obecny kształt pochodzi z XVII w, ale historia jest znacznie dłuższa. Kompleks powstał wokół grobu jednego z towarzyszy Mahommeda, Sidi Sahaba i stąd jest ważnym miejscem kultu. 
Słynie ze swojego piękna i rzeczywiście jest jednym z najpiękniejszych zabytków nie tylko Kairouanu. 


















No i został nam Wielki Meczet ze swoimi imponującymi murami i nie mniej imponującym wnętrzem.




Budowę zaczęto w 672 r. zaraz po przejęciu Kairouanu. Jego imponujący dziedziniec wewnętrzny otoczony jest kolumnadą wspartą na wielu setkach starożytnych kolumn. 
Dziś niewierni do wnętrza nie mogą wchodzić, gdy byłam pierwszy raz w Tunezji było inaczej...



Dziś do wnętrza można tylko rzucić okiem poprzez otwarte drzwi.



Ale na dziedzińcu można przysiąść na podstawach starożytnych kolumn... 









Las kamiennych starożytnych kolumn głosi chwałę minionej cywilizacji... 



I dziś dają oparcie znużonym wędrowcom.. 


Ciąg wspaniałych drewnianych drzwi odgradza wnętrze meczetu od oczu niewiernych... 


Wychodzimy z meczetu i zostawiamy za sobą Kairouan... 


Jeszcze ciekawy współczesny monument i ruszamy w kierunku Raqqady i pustyni... 

I pomału zmierzamy do końca naszej wyprawy...

Z Kairouanu warto wyskoczyć niedaleko do Raqqady. Tu, ok.10 km od Kairouan zbudowano w IX w. piękne miasto, pełne pałaców i zieleni, mające dać oddech od znacznie gęściej zabudowanego Kairouan. Raqqada przez chwilę nawet przejęła rolę stolicy za czasów założyciela dynastii Fatymidów, ale w końcu straciła tą pozycję na rzecz nadmorskiej Mahdii. Po tym jak Fatymidzi zawładnęli Egiptem i założyli Kair, Raqqada została zburzona.. 
Jakaś pamięć o dawnej chwale przetrwała, ale minęło 1000 lat zanim najwyższa władza tego kraju, tym razem prezydent, postanowił pobudować sobie pałac w tym miejscu. W końcu w budynkach pałacu umieszczono Muzeum Sztuki Islamu, a na terenie miasta zaczęto prowadzić dość szeroko zakrojone prace archeologiczne. Niewiele zostało po wspaniałych pałacach, ale wiadomo, że także tu były rozbudowane systemy nawadniania i przechowywania wody, zarówno zewnętrzne zbiorniki (takie jak w Kairouan) jak tez podziemne cysterny. Największy odkryty zbiornik wodny mierzył sobie (bagatelka) 90 x 130 m... i daje dobre pojęcie o rozmachu, z jakiem zbudowano to miasto... 
Warto odwiedzić wspomniane muzeum, między innymi ze względu na wspaniałe stiukowe wykończenia wnętrz w ex-prezydenckim pałacu. Jest także interesująca kolekcja monet i wspaniałych Koranów z różnych epok, włączając z to unikatowe karty Błękitnego Koranu z X w. 



Pięknie wykończone stiukami kopuła i elementy architektoniczne ex-prezydenckiego pałacu. 







Karta Błękitnego Koranu


A potem przed nami już tylko pustynia... 


Pustynia nadciąga...


I coraz bardziej pustynnie po sam horyzontu kres... 


Obowiązkowa Matmata, gdzie kręcono Gwiezdne Wojny i inne filmy... 



W tym klimacie mieszkania w głębi pieczar to idealne rozwiązanie.













Za wzgórzami zaczyna się morze piasku... 


Palmy oznaczają oazy... 



Burnusy czas założyć... 



Pustynne rumaki już czekają... 


Przewodncy też gotowi..


No to na grzbiet i do przodu, niektórym wychodzi to lepiej, innym gorzej... 

Prawdziwy jeździec, czy już fatamorgana... 


Pani starszej idzie całkiem dobrze.. 






Nie ma wody na pustyni... 


Wieczorem odpoczynek w kameralnym hoteliku w otoczeniu pięknej zieleni.. 


Słońce majestatycznie zachodzi.. 


Chwila odpoczynku po kolacji... 


Krótki spacer po ogrodzi po zachodzie ... 


I już wita nas wspaniały wschód słońca... 


Jak te róże wytrzymują letnie upały?


Potężne te palmy... 


... bananowce też... 


Następny etap - słone jeziora... 


a raczej jeziora zastygniętej soli... 


Jeszcze raz zmiana krajobrazu - pojawiają się surowe formacje skalne, a potem oazy wśród nich.















Z góry widać lepiej... 





Pomału czas się pożegnać !


Czas na pożegnalnego papieroska na ostatnim postoju... 



I na koniec wita nas znów morze... 




,

Komentarze

  1. Stare , dawne czasy...A jaka byłam młoda ...70 lat , wogóle przedszkole...W Nebulu ceramika była oszałamiajaca , olbrzymie pracownie i tysiace wzorów .W tym zapyziałym miasteczku Francja trzymała sie dzielnie .Egzotyczne gimnazjalistki ubrane w sowietskie mundurki i szczebiocące w mowie Roman Garego robiły poteżne wrażenie ....I lody , prawdziwe , włoskie...A harisę z obskurnej knajpki na bazarku pamietam jeszcze dzisiaj... Plaża kilku kilometrowa , a przy plazy piekne wille francuskich krwiopijców...

    OdpowiedzUsuń
  2. Aleja Bourghiby idzie od Mediny do nadmorskiego bulwaru . Morze pachnie , palmy szumią ...My ruszamy do Synagogi...Caly kwartal niskiej zabudowy.Asfalt miesza sie z brukiem..I nagle widze ulice Lenina...Jest i Synagoga , pełno policji , nie wolno robić zdjęc...Ale jest brama i otwarta klatka schodowa ...i zdjecie gotowe choć dusza na ramieniu...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga