Teneryfa 2020 - cudowny czas samotności - dzień 1

Puerto de la Cruz

Rok 2020, pierwszy rok szaleństwa plandemii, czas zamknięcia, paniki, nachalnej propagandy strachu, rok stłamszenia, poniżenia i pozbawienia podstawowych praw. Rok, który na zawsze wypalił swoje znamię na mojej pamięci. Ale zapamiętałam go także jako rok najwspanialszych wyjazdów wakacyjnych - o ironio ! Udało mi się dwa razy wyrwać z tego obłędu w przydzielonych nam przez władców dusz okienkach na świat. W dodatku tanio i w cudownej turystycznej samotności - bo takich niebezpiecznych wariatów było niewielu i często w normalnie najbardziej zatłoczonych miejscach była niewiarygodna przestrzeń, nikt sie nie kręcił przed kadrem, nikt nie poganiał, na prawdę oddychało się głęboko i pełną piersią. Złote okienka w roku ciemności. 

W takim lipcowym okienku udało mi się złapać lot na Teneryfę i zrobić objazd wokół wyspy. Wynajem samochodu był tani, towarzyszkę podróży znalazłam przy śnadaniu w moim pustawym mocno hotelu i ... było genialnie !!!

Pierwszy raz dotarłam nad ocean. Dotychczas to z różnych stron patrzyłam na Morze Śródziemne i Czarne, nieobcy był mi Bałtyk, ale już Morze Pólnocne zupełnie mnie nie pociągało. A tu wszędzie, dookoła ocean i jego potężny pomruk, nie takie przyjemne mruczenie .... Zwykle najważniejsza jest dla mnie historia zaklęta w kamień i cegłę, w kamyczki mozaiki, głębię fresków, jednym słowem - zabytki. Chociaż kolor i przejrzystość powietrza, przyroda południa też są częścią tego nieodpartego przyciągania... A tu przyroda wysunęła się na pierwsze miejsce, bo jej uroda i bogactwo są porażające. Teneryfa wyspa mała a stref klimatycznych ma bogactwo, od spalonego słońcem południa wyspy, po znacznie chłodniejszą północ, a sam środek, wysoko na zboczach Teide może być i pokryty śniegiem, choć nie w środku lata. 

Ponieważ sardynką nie jestem, więc smażyć się nie lubię, stąd też większość czasu i uwagi poświeciłam zwiedzaniu północniej i środkowej części wyspy, zahaczając tylko o południe. Na południu się ląduje i stąd jedzie się wygodną autostradą na pólnoc wyspy. Ponieważ wyspa ma ok. 80 km długości i ok. 50 km szerokości, można ją spokojnie objechać w jeden dzień. 

Dzień przylotu jest zwykle nużący, lotnisko, transfer i hotel. Tak też i było. Różnice były w szczegółach. W autobusie transferowym było luźno, w hotelu nie dopłacałam za pokój jednoosobowy i dostałam wygodnie studio z własną kuchenką i wszędzie był spokój. Żadnych dyskotek, tłoku na basenie. Cud, miód i poezja... 

Pierwszy dzień to obwąchanie terenu, czyli długa piesza wędrówka po Puerto de la Cruz. Większość sklepów zamknięta, mało kafejek i restauracyjek otwarte, ale wystarczyło, żeby znaleźć super jedzenie za przyzwoitą cenę. Hotel blisko oceanu, w bocznej uliczce, bez widoku na fale, ale w sumie służył mi za noclegownię, więc nie przeszkadzało mi to zupełnie. Pierwszy spacer w stronę nadbrzeża - parę minut i jestem na miejscu. Po drodze w oczy rzuca się cudowna, bogata roślinność. Nigdzie dotychczas aż tak mnie ta uroda przyrody nie kłuła w oczy ! Tu pierwszy raz zobaczyłam bananowca z rosnącymi na nim owocami... 

A teraz trochę o samym Puerto de la Cruz. 

Z początku Puerto było portem znacznie ważniejszego i wyżej położonego miasta La Orotava. W 1603 r. zbudowano pierwszy kościół przy dużym placu miejskim. Miasto zyskało pozycję najważniejszego portu na wyspie po zniszczeniu Garachico w wyniku erupcji wulkanu w 1706 r.  Dopiero w 1808 r. uzyskało pełne prawa miejskie. 

Nie jest to więc miasto wielu wspaniałych zabytków, chociaż jest na co popatrzeć. Doszłam do ocanu niedaleko słynnego zespołu basenów Lago Martianez, gdzie spędziłam przyjemnie ostatnie popołudnie pobytu, więc o nich innym razem. Po drodze minęłam śliczną pustelnię św. Telma (Ermita de Sant Telmo), kaplicę wybudowaną w 1780 r. pod wezwaniem patrona żaglarzy. Utrzymana w dobrym stanie stoi na pięknej promenadzie nadmorskiej i jest jednocześnie oazą spokoju i przyrody. 

Zwykła ulica prowadząca do promenady pełna była zachwycających okazów przyrody.

A potem pierwsze dotknięcie Oceanu i czarnych plaż.

Poranki często bywają pochmurne i trochę zamglone, ale przeradzają się w wspaniałe, słoneczne dnie.



Idąc wzdłóż promenady ... 



Mijając Św. Telma...






Po drodze rzuciłam okiem na Lago Martianez i poszłam dalej w kierunku starego portu... 



Wiele domów na terenie starego portu i historycznego centrum starannie odrestaurowano, szczególnie zachwycają drewniane, często pięknie rzeźbione balkony i loggie. 


Promenada wzdłóż dawnym murów obronnych cudownie pusta... 



W dalszej perspektywie, odrobinę za latarnią widać wulkan Teide.


I wszędzie cudowana przyroda... 



Po spacerze wzdłóż starych murów aż do Castillo San Felipe - zbudowanej w XVII w.  twierdzy wbudowanej w fortyfikacje obronne, odbiłam w głąb miasta kierując się do parku Taoro, skąd są wspaniałe widoki na leżące poniżej Puerto. Sam park pełen zieleni był przyjemnie pusty, ale knajpki były otwarte i okazał się świetnym miejscem na lunch. Słońce po drodze zdążyło mnie już trochę przypalić... 

Castillo San Felipe


Widok z góry, z parku Taoro 


Słońce, jak już wyjdzie zza porannych chmur to daje nieźle, w końcu to prawie Afryka...



Wokół parku jest wiele pięknych, zanurzonych we własnych parkach, domów. 



Jest też także XIX w. anglikański kościół. Teneryfa na dłużej gościła w XIX i XX w. wielu słynnych Brytyjczyków. W końcu w 1797 r. sam admirał Nelson przybył tu z eskadrą aby zabezpieczyć wyspę dla wpływów brytyjskich. To w ataku na Puerto stracił prawe ramię, ale i tak Teneryfy nie zdobył. Jednak jego rodacy w kolejnych dziesięcioleciach przybywali tu licznie. Pisała tu swoje niektóre powieści Agata Christie. W 1963 r. Beatels spędzali tu wakacje. Większość z nich goświła w Grand Hotel Taoroz 1890 r., obecnie będącego w przebudowie. Także obecnie największa kolonia cudzoziemska na Teneryfie to Brytyjczycy. Mieszka ich tu ok. 45 000. 


Warto zajrzeć do Sitio Litter Garden, innej pamiątki po Brytyjczykach. Jest to piękny ogród z orchideami, pierwotnie będący prywatną posiadłością angielskiej rodziny kupieckiej w latach 1836 - 1996. Obecnie jest otwarty dla publiczności, będąc nadal własnością prywatną anglo-hiszpańskiej rodziny. 


Po lunchu powróciłam ulicami i uliczkami na starówkę, aby tam zajrzeć do dwóch pięknych zabytkowych kościołów, położonych niedaleko pełnego zieleni i knajpek Plaza del Charco. Normalnie jest to miejsce żywe nie tylko w ciągu dnia, ale także w nocy, ale za mojej wizyty był żywy, aczkolwiek nie przepełniony, akurat w sam raz. 
Uliczką w dół z Parku Taoro.


Pośrodku Plaza del Charco jest piękna fontanna w kształcie łabędzia.


A zaraz obok placu wznosi się najstarszy zachowany kościół Puerto de la Cruz - Nuestra Seniora de la Pena z 1697 r. Na szczęście nie został obrabowany i można podziwiać bogate wyposażenie, szczególnie barokowe ołtarze, czy też figury NMP i świętych. 
 





,


Nawet w tym okropnym czasie pogardy wiele kościołów na Teneryfie było nie tylko otwartych, ale także pięknie przyozdobionych i zadbanych. 





A wieczorem przed zachodem słońca czas na prawdziwą Sangrię, przekąski - Mezos i spacer w górę na klif ponad Puerto de la Cruz. 


Na klifie stoją piękne domy z widokiem na ocean. 


Jest także pomnik turysty. 


A takie sa z klifu widoki... 





Zmrok na wyspie zapada nawet w środku lata znacznie wcześniej niż u nas, bo bliżej równika, więc i wieczorem fajnie jest się jeszcze przespacerować ponownie w stronę portu i starówki. 
Taka wędrówka po prawie pustych ulicach była wręcz surrealistyczna.





Nogi zaprowadziły mnie do drugiego z historycznych kościołów na starym mieście, Iglesia de san Francisco z 1608 r., uprzednio należącego do klasztoru franciszkanów. Dziś klasztoru już nie ma od dawna, ale kościół jest i tego wieczoru robił wrażenie. 

Nie zrobiłam zdjęcia całego kościoła nocą, innym razem wrócę do niego za dnia. Było krótko przed zamknięciem więc wybrałam opcję zobaczenia wnętrza.  








A na koniec długiego dnia uliczkami, zaułkami do hotelu i koniec dnia pierwszego. 









Teneryfa 2020 - cudowny czas samotności - dzień 2

Wokół wyspy

Tamtego pamiętnego lata 2020 jednak nie wszystkie miejscowe firmy turystyczne były zamknięte i udało mi się pojechać w 2-dniowy objazd wyspy z paroma innymi nawiedzonymi turystami. Zabrało nas na wycieczkę miejscowe biuro turystyczne prowadzone przez Polaków. Zamiast dużego autokaru pojechaliśmy busikiem na parę osób, ale było i komfortowo i kameralnie i sympatycznie. 

Pierwszym przystankiem na naszym szlaku była dawna stolica całego archipelagu Wysp Kanaryjskich - San Cristobal de La Laguna, znane powszechnie jako po prostu La Laguna. Miasto założono ok. 1497 r. nad jeziorem połączonym z oceanem kanałem. Jednak dziś nie ma po nim śladu, bowiem zostało osuszone i zabudowane w pierwszej połowie XIX w. Tu ma też swoją siedzibę pierwszy kanaryjski uniwersytet założony w 1701 r. 

Starówka pełna jest zabytkowych siedzib kolonialnych, kościołów, przy głównym placu miasta Plaza del Adelantado można zobaczyć imponujący klasztor Santa Catalina de Siena, którego charakterystycznym punktem jest położona wysoko na murach piękne wykonana kryta loggia, z której zakonnice mogły rzucić okiem na świat zostawiony za bramami. Od swojego powstania w 1611 r. po dziś dzień należy do sióstr z zakonu dominikanek. 

Sam główny plac, zanurzony w zieleni, wziął swoją nazwę od zdobywcy Teneryfy Adelantado (tytuł) Alonzo Fernandeza de Lugo. Wokół placu są ważne budynki, w tym Ratusz i nowoczesne budynki Sądu. Pośrodku w 1870 r. postawiono piękną marmurową fontannę zachowaną do dziś. 



Klasztor św. Katarzyny ze Sieny



Z tej zabudowanej loggi zakonnice mogły przyglądać się życiu miasta pozostając w ukryciu.


Ratusz miasta


I jeszcze jeden piękny budynek przy tym placu - Palacio de Nava, rozpoczęty w 1580 r., ale ostateczny kształt przybrał po przebudowie w 1770 r. przez kolejnego właściciela Tomasa Nava y Grimon. Obecnie niestety trochę zaniedbany... 


Z tego miejsca zanurzyliśmy się w starówkę. Na początku zwiedziłam piękny dom kolonialny, Casa Alvarado-Bracamonte, nazwanego od swojego pierwszego właściciela Diego Alvarado-Bracamonte, swego czasu gubernatora i zwierzchnika sił zbrojnych wysp La Palma i Teneryfy. Dom zbudowany w latach 1624-1635, jest wspaniałym przykładem archtektury wyspy z tamtego okresu. W czasie mojego pobytu była tam wystawa tradycyjnych strojów różnych regionów wysp.

Na szczególną uwagę zasługują elementy wykonane z czerwonego kamienia wulkanicznego, jak też piękna snycerka drewniana pochodząca z czasu budowy tego domu. 
Drewnem powszechnie wykorzystywanym w budownictwie była endemiczna sosna kanaryjska, bardzo wysoko ceniona ze względu na swoją niezwykłą odporność na wysokie temperatury.







Następnym przystankiem był najstarszy kościół La Laguny - Nuestra Seniora de la Concepcion z 1558 r. widoczny z daleka dzięki wspaniałej kamiennej dzwonnicy. Pland dnia niestety nie pozwolił nam zwiedzić kościoła od środka. 


Kościół jest położony blisko innych budynków, więc dla lepszej orientacji ustawiono jego makietę. 


Następnie przeszliśmy przez centrum starego miasta do znacznie młodszej i dla mnie mniej interesującej katedry, będącej kościołem biskupim dla całej Teneryfy. 


Tu jest włożona pomiędzy płyty placu mapa pokazująca, gdzie w XVI w. było jezioro i kanał łączący z oceanem, którym wpływały do miasta statki. 

,

Idąc uliczkami starówki... 





... dochodzimy do katedry ukończonej w 1915 r. w stylu neogotyckim.  







Bardzo częsty motyw Matki Boskiej Bolesnej z sercem przebitym sztyletem.


Kolejną piękną dzwonnica może się pochwalić kościół Św. Augustyna, z którego oprócz dzwonnicy zostały jedynie mury zewnętrzne, reszta spłonęła w pożarze już w 1964 r. tak doszczętnie, że nie odbudowano go. Klasztoru augustynów, do którego przynależał, dawno już nie było, to i kościół okazał się zbędny... 




Wspaniała dracena (smocze drzewo) przy wejściu do dzwonnicy i kościoła.


I tyle zostało... 


Na dłużej zatrzymaliśmy się w Muzeum Historii i Antropologii, mieszczącym się w renesansowej siedzibie rodu Lercaro - Casa Lercaro. Już nie pamiętam wiele z wykładu przewodnika, ale sama architektura była wspaniała, a zachowane w stajniach powozy - zobaczcie sami ...


Ja jako dodatek do architektury... 





I dalej marsz uliczkami na Plaza del Cristo, jeden z głównych placów miasta, gdzie w normalnym czasie jest targ pod otwartym niebem, jak też w hali targowej, gdzie można dostać oryginalne produkty wyspy, jak wspaniałe sery, wina, owoce i czego jeszcze tam dusza zapragnie. Plac założony już w XVI wieku, położony jest już na obrzeżu starego miasta i kiedyś był placem ćwiczeń wojskowych. 
Jego nazwa pochodzi od sankturium (Sanctuario) del Cristo, kościoła z 1580 r. będącego częścią pierwszego klasztoru franciszkanów na Teneryfie. Najcenniejszym skarbem sanktuarium jest umieszczona na głównym ołtarzu rzeźba Chrystusa na krzyżu z XVI w. przez całe wieki otaczana tu specjalnym kultem. 


Plaza del Cristo


Sanctuario del Cristo 












I tym sposobem nasz pobyt w La Laguna dobiegł końca, a czekała nas przeprawa na drugą, upalną stronę wyspy do La Candelaria, swoistej Częstochowy Wysp Kanaryjskich, miejsca słynącego z cudownego posążku Matki Boskiej. Tutejsza bazylika jest celem największych pielgrzymek archipelagu 2 lutego i 15 sierpnia każdego roku. 
Samo miasteczko obecnie znane jest także z szeregu posągów stojących nad brzegiem morza, upamiętniająych lud zamieszkujący Wyspy Kanaryjskie przez przybyciem Hiszpanów. Posągów jest 9 i przedstawiają symbolicznie 9 ostatnich władców krain, na które była podzielona w tym czasie Teneryfa.

Teneryfa 2020 - cudowny czas samotności - dzień 3

Królowa wyspy

Ognista góra, najwyższy szczyt Hiszpanii (3715 m npm), tak... wyższy niż którykolwiek w Pirenajach (3404 m npm). Widoczna ze wszystkich stron Teneryfy i z innych wysp archipelagu. Ostatnia duża erupcja była w 1909 r. Wulkan wraz z przyległościami stanowi Park Narodowy na niebagatelnym obszarze prawie 19 000 hektarów !
Wokół szczytu rozciąga się ogromna kaldera, powstała wskutek zapadnięcia się poprzednich stożków wulkanicznych. Krajobraz tu jest prawie księżycowy, nie dziwne też, że kręcono tu wiele filmów których akcja działa się gdzieś na innych ciałach niebieskich. 
Wulkan jest jak najbardziej czynny. Na szczęście ostatni wybuch z najwyżej położonego krateru miał miejsce ok. 2000 lat temu, ale boczne kratery niejednokrotnie dawały ujście potężnym erupcjom. 
Jedna z nich przykryła dokładnie ważny port Garachico, które nazywane jest czasem Kanaryjskimi Pompejami. 
Na samą górę można wjechać wygodnie kolejką, ale w czasie mojego pobytu ta opcja była tymczasowo zamknięta. 

Formacje skalne po drodze do kaldery Teide. 


Endemiczne sosny kanaryjskie potrafią pobierać wodę z mgieł, są też bardzo odporne na wysokie temperatury. Dzięki specjalnie zbudowanej korze potrafią przetrwać przejście potoku lawy.


Wielka kaldera poniżej szczytu Teide.





W tle szczyt wulkanu.









A pośrodku tego pustkowia kapliczka... 


A nas droga prowadzi już dalej... 


Z górki na pazurki zrobiliśmy zjazd do miejscowości Masca, słynącej z pięknego położenia. Nie przeczę, miejsce godne uwagi, ale mnie najbardziej się podobały drogi prowadzące tam. Wróciłam tam dwa dni potem samochodem, nie po to by jeszcze raz pozachwycać się miejscem, lecz aby sobie podkręcić adrenalinę jeżdżąc po prowadzącej tam i z powrotem drodze. Było super !

To się nazywa fajna droga w dół !


Masca już niedaleko... 


Wioska z widokiem... deleko na ocean... 
Z wioski można zrobić trekking w dół wąwozu Masca. Nową trasę otworzono w 2021 r., wprowadzono ograniczenia co do liczby chętnych. Trzeba się ze sporym wyprzedzeniem zapisać.
Mnie wystarczyło popatrzeć, zresztą w 2020 r. trasa była zamknięta.


Sama osada Masca jest pięknie położona, bardzo zadbana i może być wspaniałym przystankiem po serpentynach drogi. Kulinarnie także nie rozczarowuje. 

Główny plac wioski z kaplicą.








I już się zrobiło popołudnie i czas jechać dalej, do tutejszych Pompejów, czyli Garachico. 

Na wjeździe do miasteczka widać naturalne baseny El Caleton uformowane przez lawę, która spłynęła na Garachico w 1706 r. niszcząc go w znacznym stopniu i unicestwiając port, któremu miejscowość zawdzięczała swoje bogactwo. 

Obok basenów zachował się Castillo de San Miguel. Budynek był częścią fortyfikacji miasta, zbudowanych ok. 1577 r. Jest w swoim charakterze bardzo podobny do Castillo de San Felipe, o którym pisałam w poście o Puerto de la Cruz.




Wysepka u wybrzeży miasteczka.


Na uwagę zasługuje też główny plac miasta (Plaza de la Liberdad)  i budynki się tam znajdujące. 
W oczy rzuca się Casa de Piedra, czyli Dom z Kamienia, siedziba hrabiów La Gomera pochodzący z XVI w, ale w obecnym kształcie przebudowany po nieszczęsnej erupcji. 


Innym ciekawym budynkiem jest to Casa Roja, początkowo (w XVI w.) siedziba Sióstr Franciszkanek, potem przebudowany w XVII w. przez Markiza de la Quinta Roja (stąd jego nazwa). Dom przetrwał katastrofę 1706 r. i dziś służy jako hotel 


Z placu widać też dzwonnicę kościoła Św. Anny (1542), który również został przebudowany po uszkodzeniu przez lawę w 1706 r. 



Do wnętrza niestetny nie udało mi się zajrzeć..


Do budynków na głównym placu należy też kompleks dawnego klasztoru franciszkanów, wraz z kościołem i kaplicą (1542 r). Obecnie znajduje się tu Dom Kultury Garachico. 


Idąc spacerkiem przez miasto tu i ówdzie rzuciły mi się w oczy ciekawe budynki. Gdzieś w bocznym zaułku miałam też przyjemność załapania się na pyszne owoce morza i lokalne wino... Pycha... 



A wisienka na torcie to Dom Młynarza, ostatni z istniejących. Dziś znajduje się poniżej poziomu morza, więc trzeba było go trochę okopać. W środku jest wystawa poświęcona wulkanom. Ale najpiękniejsza jest roślinność dookoła tego niepozornego domku. 



Ale to jeszcze nie był koniec tej wycieczki, bowiem parę kilometrów dalej jest miejscowość Icod de los Vinos, gdzie rośnie cudne, najstarsze na wyspie, a może i na świecie Drzewo Smocze. Nazywa się go Dracena Millenaria, czyli 1000-letnia dracena, co jest pewną przesadą. Jego wiek szacuje się na nie więcej niż 800 lat, ale to i tak świetny wynik !


O innych atrakcjach tego miejca, takich jak Jaskinia Wiatrów czy Motylarnia nic nie opowiem, bowiem byly na 4 spusty zamknięte. Ale spacer po starej części miasta też dał mi okazję przyjrzeć się wielu ciekawym, zadbanym budowlom i ciągle zachwycającej przyrodzie... 


Sięgający korzeniami 1515 r. kościół św. Marka


Brama prowadząca do kompleksu zabudowań przy kościele św. Marka


I jeszcze spacerkiem po miasteczku... 






I to już koniec wycieczki, nastał wieczór dnia trzeciego, pięknie było i się skończyło... a może nie?

Teneryfa 2020 - cudowny czas samotności - dzień 4

A co tam jeszcze na tej wyspie ciekawego?

Na tyłku w wakacje siedzieć nie lubię, smażyć się nie potrafię, więc wypożyczyłam autko i w drogę, w drogę.. W zasadzie bez szczegółowego planu... Tak po prostu drogą wzdłóż wybrzeża, aby nasycić się widokami, znaleźć fajne miejsce do pływania, posmakować dobrej kuchni.. 

Na początku miasteczko San Juan de la Rambla, w pobliżu którego jak zasłyszałam jest świetny punkt do popływania, taka zamknięta zatoczka utworzona przez zastygniętą lawę... 
No i to prawda, Charco de la La Laja było na szczęście otwarte, chociaż na górze stał strażnik w masce i przestrzegał, żebyśmy nosiły te szmaty w trakcie zejścia do basenu. W wodzie na szczęście tego wymogu nie było... wot, i logika... 




,



Plusem było to, że na dole osób parę ledwie i pływało się świetnie !

 
Jeszcze droga w górę, rzut oka na oczko wodne i ocean zaraz za nim i marsz do miasteczka. 


Jest tu starówka uznana za Dobro Dziedzictwa Kulturowego, wiele pięknych zadbanych domów, uliczek opadających do oceanu, stary kościół, nic oszałamiającego, ale miejsce na piękny spacer z widokami. 

Z domów wysoko na klifie rozciąga się wspaniała panorama.





Zabytkowy dom rodziny Oramas z XVIII w. jest pięknym przykładem kanaryjskiej architektury. 
Położony jest przy głównym placu miasteczka, w sąsiedztwie uroczego XVI w. kościoła Jana Chrzciciela, od którego swoją nazwę wzięła cała miejscowość. 





Spacer urokliwymi uliczkami... 





Ah.. te widoki !


Następny przystanek to ukłon w stronę przyjemności plażowania (na chwilę, żeby nie było, że tylko drzewa i mury... ) - Playa de San Marcos.



Na przylądku ponad plażą świetnie położony hotel.



Akurat taka miejscowość, żeby godzinkę popływać, godzinkę poleżeć, lody zjeść i ruszyć dalej.

Następny przystanek to kolejne, znane z uroku miasteczko Los Silos, również z piękną starówką, zorganizowaną wokół centralnego placu Plaza de la Luz. Ciekawa nazwa tego skweru - Plac Światła łączy się bezpośrednio z XVI w.  kościołem tu stojącym pw. właśnie Pani Światła (Nuestra Seniora de la Luz). Nazwa wzięła się od wizerunku, który został znaleziony na wybrzeżu w XVI w. przez portugalskiego rybaka. Ten żółty budynek zaraz obok kościoła to dawny klasztor San Sebastian z połowy XVII w., obecnie mieszczący biblioteką publiczną, sale wystawowe itp. 
Na szczęście zachowano piękny klasztorny dziedziniec z oryginalnymi drewnianymi krużgankami.






Sam centralny skwer jest pięknie utrzymany, z dużą altaną pośrodku, gdzie w dawniejszych czasach w dni świąteczne grała orkiestra... 



Wokól placu ciekawe historyczne domy.

,

Parę kilometrów za Los Silos jest również charco, naturalny basen, ale moim zdaniem mniej ciekawy niż ten w San Juan - Charco los Chocos. Zatrzymuje się tam sporo kamperów, jest tam także szkielet kompletnego wieloryba.




A po południu z gór zaczęły spływać mgły... 



Mgły jednak nie przeszkodziły mi w dotarciu do ostatniej miejscowości w tym dniu - Buena Vista del Norte. Tu się kończy droga dla samochodów, a z samego miasteczka można w normalnych czasach można dojechać autobusem na Punta de Teno, najbardziej na zachód wysunięty cypel Teneryfy, słynny ze swoich widoków. Ja musiałam się zadowolić samym miasteczkiem, bo autobus nie chodził, a droga była zamknięta... Czasem tak bywa... 

Miasteczko również historyczne, jednak mniej zadbane i moim zdaniem mniej ciekawe niż Los Silos. Ale rzucić okiem było warto. Też było zbudowane wokół centralnego placu Plaza de Remedios, którego nazwa, a jakże by, pochodzi od stojącego tam kościoła Nuestra Seniora de Remedios z 1518 r. Niestety był zamknięty... 

Podobnie jak w Los Silos, pośrodku placu stoi altana. Skwer jest zadbany, pełen zieleni i można tu było przycupnąć na krótki odpoczynek przy kawie i słodkościach. 





Spacer uliczkami miasteczka dostarczył jeszcze paru pięknych przykładów architektury, a potem trzeba się było zawinąć i ruszyć w drogę powrotną, szczególnie, że zaczęła nas opatulać mgła.. 






Teneryfa 2020 - cudowny czas samotności - dzień 5

Na prawo marsz... 

W zasadzie na prawo jazda. Poprzedni dzień cały czas jechałam na lewo od Puerto de la Cruz (stojąc twarzą do oceanu), więc następnego dnia czas udać się na prawo. W planie była La Orotava i Góry Anaga i udało mi się te założenia zrealizować.

A więc, najpierw o mieście mozaiek kwiatowych - La Orotava. Piękne położone w dolinie na wysokości 400 m npm, założone zostało w 1502 r. Otaczają je żyzne ziemie, które przez
 wieki były fundamentem dobrobytu miasta, włączając w to uprawę winogron i produkcję win, czy też bananów, pomidorów i wielu innych. Od początku XIX w. wielu odwiedzających Wyspy Kanaryjskie zatrzymywało się właśnie tu, włączając w to np. Alexandra Humboldta.
La Orotava słynie z wykonywanych na Boże Ciało kwiatowych dywanów, największy z nich, o powierzchni 870 mkw powstaje na placu Ayuntamiento w samym centrum starego miasta. Jest też w mieście Muzeum de la Alfombra, poświęcone tej tematyce, a mające swoją siedzibę w jednym z pięknych kolonialnych domów z 1642 r. Zaraz obok stoi chyba najsłynniejszy dom w La Orotava, Casa de los Balcones, mieszczący dziś również muzeum.

Tu oba wspomniane powyżej domy - muzea.



I już sam Casa de los Balcones w pełnej krasie.



Oba były zamnięte w czasach prawie zarazy, ale udało nam się posiedzieć przy dobrych rzeczach w Cafe Casa Lercaro, które szczerze polecam, także ze względu na wspaniałe wnętrza i piękne widoki. 

Ten żółty dom to właśnie Casa Lercaro.




Dziedziniec Casa Lercaro




Widok z dziedzińca.



I kot właścicieli... 


Uliczki La Orotava biegną stromo w górę i w dół, tak więc spacer jest niezłym ćwiczeniem. W mieście jest pełno pięknych starych domów, w większości zadbanych, wiele z nich ma wspaniałe drewniane elementy, takie jak koronkowe balkony. Widać wiele wieków zamożności, a także to, że obecnie potężne fundusze popłynęły na restaurację i utrzymanie tego dziedzictwa. Tu i ówdzie można było rzucić okiem do środka... 








Nie tylko balkony ale i okna zachwycają snycerką. 


Pałac tu pałac tam... 



I oczywiście, kościół tu, kościół tam... 



Ten pomnik poświęcono tym, którzy od wieków co roku układają kwietne mozaiki. 


W oddali widać ocean w dole.


Do najważniejszych zabytków miasta należy Iglesia de la Concepcion. Pierwszy kościół na tym miejscu powstał już w 1518 r., niestety uległ zniszczeniu w trzęsieniu ziemi i odbudowano go w 1788 r. 


Na zboczu z pięknym widokiem na architekturę i ocean rozciągają się Ogrody Zwycięstwa - Jardines Victoria, powstałe na zamówienie rodziny De la Ponte w XIX w. Znajduje się w nich także mauzoleum Markiza de la Ponte, ale nie został w nim pochowany. W późniejszych czasach ogrody udostępniono publiczności.

Wejście do ogrodów



Imponujące schody i mauzoleum na szczycie.



Widok ze szczytu.






Z tarasu ogrodów był też widoczny bardzo ciekawy dom na palach. 



Przy centralnym Plaza de Ayuntamiento mieści się imponujący ratusz. A za nim stary urokliwy ogród botaniczny.


 I ja sobie tu na chwilę przycupnęłam. 


Jest więc co zwiedzać i czemu się przyglądać w La Orotava, moim zdaniem najciekawszym historycznie obok La Laguny, mieście Teneryfy. Ale czas płynął nieubłaganie, a w planie były jeszcze Góry i Lasy Anaga. 

Masyw Gór Anaga to wspaniałe krajobrazy, drogi podnoszące poziom adrenaliny a także piękny rezerwat biosfery, czyli niepowtarzalne, nienaruszone lasy wawrzynowe z największą ilością endemicznych gatunków w Europie. Dostępnych jest wiele szlaków pieszych, od krótkiego szlaku dla osób niepełnosprawnych aż po Ruta del Bosque Encantado, czyli Trasy po Zaczarowanym Lesie, który mierzy ok. 7 km. Dla każdego coś dobrego... jest tam na prawdę pięknie i tajemniczo.. 

Góry Anaga z oddali.


Fajnie się tam jeździ.


Słynne lasy wawrzynowe.







Gdzieś tam daleko na dole - ocean. 



I tak się skończył mój objazd wyspy. Stronie południowej, przyznaję, nie poświęciłam zbyt wiele uwagi i czasu. No cóż, smażyć się nie lubię... 

Teneryfa 2020 - cudowny czas samotności - dzień 6

Plażowe lenistwo... 

Dzień 6 był nieskomplikowany, śnadanie i na ramię torba plażowa. Jako tarczę przeciw nudzie dobra książka i w planie dzień słodkiego lenistwa w słynnym zespole basenów w Puerto de la Cruz Lago Martianez z widokiem na Teide i ocean. Zwykle są tu nieprzebrane tłumy, ale w czasie mojego pobytu było bardzo przyjemnie... zero problemów z miejscem, leżakiem.. więc chociaż nie jestem sardynką i smażyć się nie lubię, to skusiłam się... i nie żałowałam !









A potem obiadokolacja w lokalnej knajpce i ostatni spacer po starówce i zachód słońca na klifach, krótkie zakupy ... jutro powrót do dusznej rzeczywistości... Pewnie już drugi raz nie pojawię się tutaj, bo życie krótkie a jeszcze tyle miejsc, ale temu czasowi ten pobyt dodał ogromnie na jakości i przez to jeszcze bardziej wrył się w pamięć... Zaiste wyspa szczęśliwa... 


Roślinność nie przestawała mnie zachwycać... 






Ostatnia kawa i spacer w górę na klify po ciekawych schodach... 

































Komentarze

Popularne posty z tego bloga