Majorka 2020 - wspaniała wyprawa w oparach surrealizmu - dzień 3

W stronę Serra de Traumuntana

Perspektywa jazdy w tych górach na prawdę dawała dodatkową dawkę adrenaliny. Nie są to góry bardzo wysokie, a i drogi są dobre, ale te widoki, ale te zakręty... czysta radość...  Jak zwykle pojechaliśmy trochę na okrętkę, zaczynając od krótkiej wizyty w jedym z wielu sennym miasteczek, które najlepiej pozwalają zobaczyć prawdziwe, nie turystyczne, oblicze wyspy... 

Wpadliśmy więc do Muro, gdzie odwiedziliśmy bardzo fajne Muzeum Etnograficzne urządzone w typowym domu zamożnej rodziny szlacheckiej. Na moment można się było przenieść w czasie i wyobrazić sobie jak się żyło przed erą współczesnego galopu... Może nie było tak wygodnie, życie było krótsze i bardziej kruche, ale czy na prawdę tak dużo zyskaliśmy? Żyjemy znacznie dłużej, ale w takim pędzie, że nie wiemy kiedy jest
 poniedziałek a kiedy następny piątek, rok skraca się nam do rozmiarów miesiąca, a potem przychodzi ta wyczekana emerytura, na której jest się sprawnym jak dobrze pójdzie parę lat, a reszta to historia narastających frustracji i ograniczeń, narastającej pustki i samotności, której kulminacją może być, jak w tamtym roku 2020, koszyczek z zakupami podawany na kiju w oparach strachu... Czy warto? 

A więc Muro i muzeum w dawnym miejskim dworze, bo to mniej niż pałac, a więcej niż dom... W miasteczku jest wiele dobrze zachowanych starych domów, są też piękne kościoły, dawniej należące do zakonów. 







Tutaj widać najstarszy zachowany, skromny kościółek z 1414 r. 


Gdzieniegdzie oko przyciągają reliefy w kamieniu, pięknie rzeźbione ramy okien, czy drzwi.




Spotkaliśmy też taką słodką figurę... 


W XVIII w. Zakon Braci Najmniejszych zbudował tu zespół klasztorny z kościołem Św.Anny. Mimo powstania w epoce późnego baroku, z zewnątrz bryła jest surowa, nawiązując do ascetycznego charakteru zakonu. Jedyna w zasadzie ozdobą jest główny portal, na szczycie którego stoi mocno przez czas zatarta figura św. Franciszka z Paoli, założyciela zakonu. Dawne budynki klasztoru obecnie mieszczą Centrum Kultury. Niestety zarówno kościół jak i klasztor były zamknięte na 4 spusty...




Najpotężniejszym zabytkowym budynkiem w mieście jest niewątpliwie kościół Św. Jana Chrzciciela, z przełomu XVI i XVII w. Potężna dzwonnica królująca nad miasteczkiem została dobudowana później i połączona z kościołem interesującym mostkiem. 



Portal główny w zbliżeniu.


Portal boczny jest w lepszym stanie, chociaz oba wskazują już na potrzebę prac renowacyjnych.




Wejście do dzwonnicy.


Na ścianie możemy odnaleźć już trochę zatarty zegar słoneczny.


A przed kościołem potężny plac i naprzeciwko budynek ratusza, który umieściłam na samej górze opisu Muro.


No i na koniec spaceru po Muro zapraszam do Muzeum Etnograficznego. 
Dwór... a może już pałac miejski? 
Zbudowany w XVII w. (1670 r). Casa Alomar, mieści zbiory wyposażenia wnętrz z czasów późniejszych, głównie z wieku XIX. Jest tu np. wyposażenie dawnej pracowni aptekarskiej, kuchni, pokoi mieszkalnych, czy też narzędzi ogrodowych. 



Wejście mi zaimponowało. 






Bardzo stare systemy ogrzewania trzymały się przez tysiące lat - z podobnych mis na węgiel drzewny korzystali już starożytni.


Pięknie wyrzeźbiona szopka bożonarodzeniowa. 


Dawne zabawki.


Domek dla lalek. 


Bardzo ciekawa makieta z różnymi typami domów majorkańskich, od skromnych po całkiem imponujące.



Z tyłu zamknięty spory ogród.



A przy oknie można sobie na chwilę przycupnąć, są tu odpowiednie miejsca do siedzenia ....


I dalej w drogę, w drogę czas... 
Masz następny przystanek to Valdemossa, drugie co do popularności miejsce na Majorce po stolicy. Dla Polaków i wszystkich wielbicieli Chopina dodatkowo interesujące, ze względu na jego pobyt tutaj wraz z George Sand na przełomie 1838/39 r. 
Niewątpliwie jedna z najpiękniejszych miejscowości na wyspie, bogata w widoki i zabytki. Nie wszędzie dało się zajrzeć z powodów wiadomych dla 2020 r., ale i tak sporo zobaczyliśmy. 
Spacer zrobiliśmy porządny, obchodząc całe miasteczko, wędrując po także mniej znanych zaułkach i rzeczywiście.... jest tam pięknie.
Miasteczko założył na początku XIV w. krój Majorki Sancho, który cierpiał na astmę i lepiej się czuł w swoim pałacu w górach. Pałac ten został przekazany w 1399 r. zakonowi Kartuzów i stał się trzonem zespołu klasztornego. Tutaj właśnie, parę lat po sekularyzacji i wyrzuceniu zakonników, mieszkał Chopin i George Sand. Teraz mieści się tu największa prywatna kolekcja chopinowska (cela nr. 2). Niestety, nie było dane nam jej zobaczyć, bowiem całe muzeum w dawnym klasztorze było zamknięte. 

Wędrówkę zaczęliśmy od zaparkowania samochodu w centrum. Było to chyba jedyne miejsce na Majorce, gdzie musieliśmy chwilę poszukać aby zaparkować... 


Tłoku także tu, jak widać, nie było... 



Nigdzie nie odkryłam jaki to budynek zbudowany przy wieży obronnej zaraz obok klasztoru Kartuzów. 




Oczywiście ciekawość zawiodła mnie na dziedziniec, ale i tak nic się nie dowiedziałam. 


W oddali dzwonnica kościoła parafialnego, a za nią dalej jeszcze morze... 


Jeszcze raz kościół parafialny z oddali. 


Raz w górę, a raz w dół zaułkami starego miasta. 




Trochę wody dla ochłody... 










W labiryncie uliczek starówki znaleźliśmy malutą kamienną kaplicę wklejoną pomiędzy domy mieszkalne, poświęconą św Catalinie Thomas, zakonnicy i mistyczce, urodzonej tu, w Valdemossa w 1531 r. Sam kościólek urządzono w domu jej narodzin. 



Dekoracje czekają już na święta?





Klasztor Kartuzów wznosi się ponad nami, czas zobaczyć co się da...


Blisko, blisko, coraz bliżej... 



Kościół klasztorny w ogóle wygląda na opuszczony, nie tylko w czasach pseudo-pandemii.



Niestety, nie udało nam się zobaczyć kompleksu klasztornego, ani starego - czyli gotyckiego pałacu króla Sancho, który był zamieniony na klasztor do momentu wybudowania nowych budynków w XVIII w., ani też późniejszego zespołu.


 Tak więc z największej atrakcji niewiele nam wyszło... ale za to weszliśmy do wspaniałych ogrodów obok klasztoru.







A tu z góry widok na miasteczko. 


I parę ujęć ze spaceru wokół Valdemossa.






Na koniec, gdzieś zza siatki spogląda na nas pobłażliwie osiołek.


Po spacerze wokół weszliśmy jeszcze do kościoła parafialnego św. Bartłomieja, który widać w zasadzie z każdego zakątka miasta. Pierwszy kościół na tym miejscu powstał w 1245 r., został przebudowany i powiększony w XIV w. a potem na przestrzeni kolejnych stuleci przechodził wiele zmian. Dzwonnica została dobudowana później, a swój ostateczny kształt przybrała na początku XX w. 
Akurat w czasie naszego pobytu przechodziła prace konserwatorskie. 










Pomału słońce zaczęło się już chylić ku zachodowi, ale postanowiliśmy wracać inną drogą, wzdłóż gór, przez miejscowość Deja.
Na pierwszy rzut poszła Deia, malutkie miasteczko wśród gór, ze wspaniałymi widokami i tradycyjnymi kamiennymi drogami. Założyli je Maurowie, zaprowadzając tam system irygacji, który jest wykorzystywany po dzień dzisiejszy... To, że ta okolica zachowała się w stanie niezmienionym jest w dużej mierze zasługą księcia Luisa Salvadora, który po przybyciu na Majorkę w 1867 r. wykupił w zasadzie całą linię brzegową między Valdemossa i Deia, wprowadził zakaz wyrębu drzew i polowania, a także wyznaczył wiele szlaków turystycznych, istniejących po dziś dzień. 
Deia przyciągała wielu pisarzy i artystów, mieszkał tu przez dziesięciolecia Robert Graves, autor słynnych powieści historycznych, któremu i ja zawdzięczam miłość do antyku. Jako dziecko oglądałam serial Ja Klaudiusz, i antyk wrósł mi w duszę...  Byłam w Deia krótko, ale ominąć go nie mogłam.. 


Nadjeżdżamy... 






A dalej piechotką.. 












Na samym szczycie stoi kościółek sięgający XIV w. z dzwonnicą, która kiedyś była wieżą obronną. A zaraz obok znajduje się świetny punkt widokowy z dwoma armatami. 









Słońce zachodzi, czas wracać, koniec magii dnia trzeciego... 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga