Wędrówki po północnej Italii - dzień 7.

Serenissima

Na koniec tej wyprawy dotarliśmy do Wenecji. Niestety, Serenissima nie powitała nas słońcem, lecz chmurami i przelotnymi deszczami, ale to nic... i tak było warto.... 
Najlepiej po Wenecji i Lagunie poruszać się tramwajami wodnymi, wystarczy wykupić całodzienny bilet i można wsiadać i wysiadać dowolną ilość razy, na dowolnych przystankach. Do wyboru są też karnety wielodniowe. 
Dziś współczesna Wenecja jest na lądzie, a Serenissima na wyspach jest w zasadzie skansenem historycznym, którego jedynym krwioobiegiem są turyści.Oczywiście, gondole, gondolierzy, cała ta romantyczna oprawa plus wspaniałe zabytki przyciągają rzesze turystów, ale jest to dziś taka pozłota na przykrej rzeczywistości, iż jest to w zasadzie martwe miasto, wbrew pozorom mocno niedoinwestowane, cudowne pałace i kamienice popadają w ruinę, bo życie z tego miasta wyciekło... 
Trochę to smutne, wieki wielkiej historii przeminęły i nie ma z czego utrzymywać całej substancji - pałacy, kamienic, kanałów, mostów, niezliczonych kościołów. Dochody z turystyki nie starczają.... Taka jest kolej dziejów.
Tym bardziej warto zobaczyć ten unikalny organizm miejski, w początkach XIV w. przed tym jak Czarna Śmierć zredukowała liczebność Europy o kilkadziesiąt procent, Wenecja była po Paryzu najliczniejszym miastem chrześcijańskiej Europy licząc 110000 mieszkańców. 
Nie należy też zapominać, iż Republika Wenecka władała nie tylko samym miastem, ale także potężną częścią północnych Włoch oraz licznymi miastami, terytoriami i wyspami na Morzu Śródziemnym, włączając w to zwierzchnictwo nad Kretą czy Cyprem. Niektóre z tych posiadłości przeszły w ręce Turków, ale i tak aż do swojego upadku w 1797 r. Wenecja była potężnym państwem zarówno na lądzie jak i na morzu. 


Kolejne najazdy morderczych Hunów, a potem nie lepszych Gotów spowodowały ucieczkę kolejnych fal ludności ze zdobywanych i palonych miast na trudno dostępne wyspy laguny weneckiej. Według starej tradycji w 421 r. senat Padwy założył pierwsze miasto na wyspach archipelagu Rialto z obowiązkiem utrzymywania zbrojnej floty. Od 697 r. władzę zwierzchnią nad zasiedlonymi wyspami sprawować zaczął wybierany doża. Na tym wczesny etapie oczywiście Wenecja nie była niezależna, po upadku cesarstwa zachodniego podlegała zwierzchności królestwa Ostrogotów, a po jego upadku, na długie wieki weszła w strefę wpływów Rzymu Wschodniego, czyli Bizancjum. Po 533 r. na czele krainy lagunowej stanął bizantyjski dux, zarówno zwierzchnik sił zbrojnych, jak tez najwyższy urzędnik cywilny z siedzibą w Heraklei Weneckiej, dziś malutkim miasteczku turystycznym z pięknymi plażami i lasami o nazwie Eraclea Mare. Z tego miejsca pochodziło też 3 pierwszych dożów Wenecji rządzących w latach 697 - 737. 
W połowie IX w. okrąg wenecki uniezależnia się od Wschodniego Cesarstwa i stolica okręgu zostaje przeniesiona na wyspy archipelagu Rialto i pomału sama nazwa zostaje utożsamiana z tym właśnie miastem. W XIII w. już wyraźnie Wenecja to państwo-miasto. 
Na jej czele stał obierany dożywotnio doża, w późniejszych wiekach na znaczeniu zyskała tez Rada, szczególnie po 1032 r. kiedy wprowadzono prawa znoszące możliwość dobierania współrządców za życia, co prowadziło do powstawania całych dynastii dożów.
Kiedy patrzę na Wenecję, to mało mi się kojarzy z romantyzmem, gondolami, zachodzami słońca na Moście Rialto, a raczej widzę miasto-państwo podobne do Kartaginy - bogate, dumne, bezwzględne, handlujące i kłaniające się komu trzeba aby zyskać - sułtanom, papieżom, cesarzom... Ale także imponujące, olśniewające kulturą i architekturą, jednym słowem wspaniałe... lecz z pewnością nie święte i niezbyt romantyczne... 
Wenecja daje tyle możliwości dotknięcia jej historii, że każdy nawet w czasie krótkiego pobytu może zobaczyć inne jej oblicze i stworzyć zupełnie indywidualny jej wizerunek w pamięci. 
Moja wędrówka po Wenecji zaczęła się zupełnie standardowo - od wyjścia ze stateczku niedaleko Pałacu Dożów i Katedry św. Marka. Pogoda nie była sprzyjająca, więc i zdjęcia są z Wenecji chmurnej i spowitej w deszczu. 


Słynny Most Westchnień... oczywiście nie chodzi o romantyczne westchnienia, ale o ostatnie westchnienie do wolności dla skazanych wychodzących z Pałacu Dożów... 


Wejście na Plac Św. Marka 

Pierwszy etap to była katedra, będąca zarówno świadectwem powiązań Wenecji z Bizancjum, jak również współzawodnictwa, a nawet otwartej wrogości wobec Konstantynopola. Same relikwie Św. Marka przemyślni Wenecjanie wykradli z muzułmańskiego Egiptu w IX w, podobno okładając relikwiarz wieprzowym mięsek, którego celnicy ze względów religijnych nie chcieli dotykać, więc przepuścili ładunek. 
Pierwsza świątynia spłonęła w IX w, a co najgorsze zniknęły także relikwie. Dopiero podczas wznoszenia trzeciej bazyliki, stojącej do dziś, odnaleziono je zamurowane w jednym z filarów. Ta świątynia zbudowana w latach 1063 - 1094 powstała na planie krzyża greckiego, z pięcioma kopułami i świadomie nawiązywała do wspaniałego kościoła 12 Apostołów w Konstantynopolu. Wspaniałą fasadę od strony Placu św. Marka zdobią wspaniałe mozaiki, a dodatkowo nad głównym wejściem stoją cztery unikalne konie przywiezione ze złupionego z podpuszczenia Wenecji Konstantynopola w 1204 r. Oryginały wykonane w złoconym brązie w II w pne. znajdują się w Museo Marciano i są jedynymi zachowanymi do naszych czasów rzeźbami tego rodzaju. Sama kwadryga nie zachowała się. Napoleon oczywiście wywiózł je do Paryża, ale wróciły stamtąd na swoje miejsce. 
Wchodzimy do Bazyliki i od razu przenosimy się w krąg bizantyjskiej sztuki i ikonografii. Cudowne mozaiki na sklepieniach i ścianach, złoto, brąz, dostojeństwo Chrystusa i świętych.. Aż smutek ogarnia, jak się pomyśli jaki cios zadało to miasto Konstantynopolowi w 1204 r, nie zdając sobie sprawy, że jednocześnie podcina korzenie swojej egzystencji... 
Oczywiście, kolejne wieki przyniosły zmiany i nowe warstwy - jest Bizancjum, gotyk, renesans, barok, jest złoto, srebro, wspaniałe mamury i inne kamienie... ale mnie zachwyciła najbardziej ta warstwa najdawniejsza... 













Ze względu na kiepską pogodę to przez imponujący Plac św. Marka tylko przeszliśmy szybkim krokiem, podobnie jak przez interesujące zaułki w drodze do Mostu Rialto. Wenecja jest osadzona na 118 wysepkach połączonych mostami, mostkami, tworząc istny labirynt. 




W czasach, gdy było to prawdziwe miasto, na parterze budynków mieściły się sklepy, składy, sklepiki, na podwórkach dziś wyłożonych płytami  czy brukiem, czerpano ze studni, podlewając ogrody... dziś gdzie nie docierają turyści jest pusto i dość martwo... 


Dla nas ważnym punktem na mapie zwiedzania były odwiedziny w Fondaco dei Tedeschi, imponującym domu towarowym wybudowanym w średniowieczu jako siedziba i skład dla kupców niemieckich. Mój syn i współpodróżnik pisał o nim pracę magisterską, więc wspaniale było samemu dotknąć historii wkraczając w jego mury. W 1505 r. pierwotny budynek został zniszczony w pożarze i odbudowany z renesansowym rozmachem w 1508 r. Dzisiaj jest ekskluzywnym centrum handlu otwartym ponownie po gruntownej restauracji w 2016 r. Nad wewnętrzym dziedzińcem jest dzis zawieszony przeszklony sufit, będący jednocześnie podstawą tarasu widokowego na całą Wenecję. 






Stąd już dwa kroki do słynnego Mostu Rialto. Deszczowy dzień oznaczał, że nie było na nim tłumu ludzi i można było spokojnie przejść na drugą, znacznie mniej turystyczną stronę. Dwa kroki od słynnego mostu i można było spokojnie zjeść pyszne owoce morza w przyzwoitej cenie i wstąpić na odwieczny targ świeżych warzyw, owoców jak również kryty targ rybny. Tu można spotkać się z prawdziwą historią, tu od 1097 r niezmiennie przywożone są świeże owoce, warzywa, przybijają łodzie rybackie ze świeżym towarem. Tu można znaleźć małe knajpki z pyszną zupą rybną, czy też spagetti z czarnym sosem z kałamarnicy. 
Przechodziły tędy pożary, zniszczenia, ale to miejsce trwa dalej. Obecna kryta hala rynku rybnego pochodzi z początku XX w, ale dzięki neogotyckiemu stylowi świetnie wpisuje się w to miejsce. 







A po tym pysznym i niedrogim lunchu zostawiliśmy za sobą lekko rozmytą w deszczu Wenecję, by udać się na wysepki Laguny Weneckiej. W pierwszej kolejności przybiliśmy na Murano. Tu mieszczą się słynne manufaktury szkła Murano, gdzie powstają prawdziwe duże i małe arcydzieła. 
Samo miasteczko, podobnie jak Wenecja, powstało na wysepkach połączonych kanałami. W 1291 r. wszyscy wytwórcy szkła przenieśli się tam z Wenecji z nakazu władzy, bojącej się pożarów. Od tego momentu miasteczko rozwinęło się w słynne centrum wytwarzania wyrobów szklanych. Przez wieki Wenecja zazdrośnie strzegła sekretów szkła Murano, dopiero pod koniec XVI w. bardziej przedsiębiorczy i odważni mistrzowie rzemiosła podjęli ryzykowną decyzję o opuszczeniu miasteczka i przeniesieniu się do innych krajów, w tym do Niderlandów i Anglii. Do dziś Murano jest siedzibą renomowanych wytwórni szkła, gdzie cała produkcja jest ręczna i oparta o wielowiekowe tradycje i techniki. Najstarsze nieprzerwanie działające przedsiębiorstwo powstało w 1866 r. 
I my mogliśmy podziwiać zarówno proces powstawania tych cacek, jak też odwiedzić sklep z wyrobami firmowymi. Nie oparłam się pokusie i przywiozłam parę drobiazgów, ale udało mi się zrobić zdjęcia innych znacznie wspanialszych wyrobów. 







Laguna pełna jest wysp i wysepek. Niektóre do dziś są zamieszkałe, są pośród nich nawet wyspy prywatne, bez wstępu dla zwykłych śmiertelników. 
Na wielu z nich przez wieki mieściły się klasztory, gdzie przez wieki zgromadzono skarby sztuki i kultury. Większość z nich uległa zniszczeniu i ograbieniu, gdy przyszli francuzcy wyzwoliciele pod Napoleonem... zostały gołe mury. Czasem dało się taki klasztor podnieść z ruiny i przywrócić do życia, chociaż o dawnej świetności można tylko pomyśleć... 
Miałam niekłamaną przyjemność dotarcia do takiego miejsca, do wysepki z klasztorem franciszkanów San Francesco del Deserto, założonego już w 1220 r, gdzie przebywał także swego czasu sam św. Franciszek wracając z Egiptu. Klasztor oczywiście został dokładnie ograbiony i zamieniony w magazyny przez rewolucyjnych francuskich barbarzyńców. W 1858 r. wrócił do życia i do zakonu. Dziś mieszka tam 5 braci opiekujących się wielowiekowym kompleksem (a raczej tym, co z niego zostało), parkiem i ogrodami. 
Miejsce pełne zadumy i ciszy, przyrody i piękna, świadek trwałości idei i przemijalności naszego materialnego świata. 

Zamieszkałe wysepki laguny tchną spokojem i nieśpiesznym rytmem życia... 



Klasztor  San Francesco del Deserto




,






Dzień zakończyliśmy na barwnej wyspie Burano, słynącej z kolorowych domków i wspaniałych ręcznych haftów. Mam z tamtąd pamiątkę, piękny okrągły lniany obrus ręcznie haftowany. Usiądę przy stole i mogę zaraz się przenieść na wyspę na lagunie... 




,




Jeszcze kawa i włoskie słodkości-pyszności i w drogę powrotną czas... magiczny tydzień dobiegł końca... 































Komentarze

  1. Historia az sie wylewa ..Gotowy szalenie ciekawy podręcznik...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga